2010–2019
„Bo Ja żyję i wy żyć będziecie”
Październik 2012


11:26

„Bo Ja żyję i wy żyć będziecie”

Dzięki Niemu, naszemu Zbawicielowi, Jezusowi Chrystusowi, te uczucia smutku, samotności i rozpaczy pewnego dnia zostaną zastąpione przez pełnię radości.

Podczas służby na misji w Chile wraz z kolegą poznaliśmy w naszej gminie siedmioosobową rodzinę. Matka z piątką dzieci co tydzień przychodziła do kościoła. Przypuszczaliśmy, że od dawna byli członkami Kościoła. Po kilku tygodniach dowiedzieliśmy się, że jeszcze nie zostali ochrzczeni.

Od razu się z nimi skontaktowaliśmy i zapytaliśmy, czy możemy odwiedzić ich w domu i nauczać. Ojciec nie był zainteresowany poznawaniem ewangelii, ale nie miał nic przeciwko temu, abyśmy nauczali jego rodzinę.

Podczas tych lekcji Siostra Ramirez robiła duże postępy. Pragnęła poznać wszystkie nauczane przez nas doktryny. Pewnego wieczora omawialiśmy kwestię chrztu niemowląt, nauczaliśmy, że małe dzieci są niewinne i nie potrzebują chrztu. Poprosiliśmy ją, aby przeczytała fragment z księgi Moroniego:

„Mówię ci, że macie nauczać o nawróceniu i o chrzcie tych, którzy są odpowiedzialni za swoje czyny i zdolni do popełnienia grzechu. Nauczajcie rodziców, że potrzebują się nawrócić, zostać ochrzczeni i być pokorni jak ich małe dzieci, a wtedy wszyscy oni zostaną zbawieni razem ze swoimi małymi dziećmi.

A małe dzieci nie potrzebują nawrócenia ani chrztu. Chrzest jest dla nawrócenia jako wypełnienie przykazań w celu odpuszczenia grzechów.

Ale małe dzieci mają życie w Chrystusie od założenia świata; gdyby tak nie było, Bóg byłby stronniczym, zmiennym i kierującym się względami Bogiem, albowiem jak wiele małych dzieci umarło bez chrztu!”1.

Po przeczytaniu tego fragmentu Siostra Ramirez zaczęła szlochać. Mój kolega i ja nie wiedzieliśmy, co się stało. Zapytałem: „Siostro Ramirez, czy powiedzieliśmy albo zrobiliśmy coś, co cię uraziło?”.

Odpowiedziała: „Och, nie, Starszy, niczego złego nie zrobiliście. Sześć lat temu urodziłam chłopczyka. Zmarł, zanim mogliśmy go ochrzcić. Nasz kapłan powiedział, że synek będzie przez całą wieczność w próżni, ponieważ nie został ochrzczony. Przez sześć lat nosiłam w sobie ból i poczucie winy. Po przeczytaniu tego fragmentu, przez moc Ducha Świętego wiem, że napisano tutaj prawdę. Poczułam, że został ze mnie zdjęty wielki ciężar, a to są łzy radości”.

Przypomniały mi się nauki Proroka Józefa Smitha, który nauczał tej niosącej pocieszenie doktryny: „Pan zabiera wielu ludzi, nawet w niemowlęctwie, aby mogli uciec przed zawiścią człowieka oraz smutkami i złem obecnego świata; są oni zbyt czyści, zbyt uroczy, aby żyć na ziemi; dlatego, jeśli dobrze się nad tym zastanowić, zamiast się smucić, mamy powód do radości, gdyż zostali uwolnieni od zła, a wkrótce ich odzyskamy”2.

Po sześciu latach cierpienia niemal niemożliwego do zniesienia smutku i bólu prawdziwa doktryna kochającego Ojca w Niebie ujawniona przez żyjącego proroka przyniosła tej udręczonej kobiecie słodki spokój. Nie trzeba dodawać, że Siostra Ramirez i jej dzieci w wieku powyżej ośmiu lat zostali ochrzczeni.

Pamiętam, jak napisałem do mojej rodziny, wyrażając z serca wdzięczność za tę wiedzę oraz za wiele innych prostych i cennych prawd przywróconej ewangelii Jezusa Chrystusa. Nigdy nawet nie przypuszczałem, że ta wspaniała prawdziwa zasada będzie miała wpływ na moje przyszłe lata i okaże się moim balsamem z Gileadu.

Chciałbym przemówić do osób, które straciły dziecko i zadają pytanie: „Dlaczego ja?” lub nawet kwestionują własną wiarę w kochającego Ojca w Niebie. Modlę się, żebym przez moc Ducha Świętego mógł dać wam choć trochę nadziei, spokoju i zrozumienia. Pragnę być narzędziem w przywróceniu wam wiary w naszego kochającego Ojca w Niebie, który jest wszechwiedzący i pozwala nam doświadczać prób, abyśmy mogli poznać i pokochać Go jeszcze mocniej oraz zrozumieć, że bez Niego nic nie mamy.

4 lutego 1990 roku urodził się nasz trzeci syn i szóste dziecko. Nadaliśmy mu imię Tyson. Był prześlicznym chłopczykiem, a rodzina przywitała go z otwartymi ramionami i sercem. Jego bracia i siostry byli z niego bardzo dumni. Wszystkim nam wydawało się, że był najdoskonalszym chłopczykiem, jaki kiedykolwiek przyszedł na świat.

Gdy Tyson miał osiem miesięcy, połknął kawałek kredy, którą znalazł na dywanie. Kreda utknęła w jego przełyku i Tyson przestał oddychać. Starszy brat wniósł Tysona na górę i w panice krzyczał: „Dzidziuś nie oddycha. Dzidziuś nie oddycha”. Zaczęliśmy sztuczne oddychanie i zadzwoniliśmy po pogotowie.

Przyjechali sanitariusze i zawieźli Tysona do szpitala. W poczekalni w dalszym ciągu modliliśmy się żarliwie i błagaliśmy Boga o cud. Wydawało się, że minęła wieczność, gdy do pokoju wszedł lekarz i powiedział: „Tak mi przykro. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Nie spieszcie się”. Potem pani doktor wyszła.

Gdy weszliśmy do pokoju, w którym leżał Tyson, zobaczyliśmy nasze ukochane maleństwo leżące bez życia. Wydawało się, jakby jego malutkie ciałko otaczała celestialna poświata. Promieniał i był tak czysty.

Wtedy wydawało się nam, jakby nastał koniec naszego świata. Jak mieliśmy iść do domu i wyjaśnić pozostałym dzieciom, że Tyson już nie wróci do domu?

Pozostałą część tego doświadczenia opowiem z mojej perspektywy. Moja anielska żona i ja przeszliśmy przez to doświadczenie razem, lecz czuję, że nie wyrażę właściwie uczuć matki, więc się tego nie podejmę.

Niemożliwym jest opisać mieszankę uczuć, jakie targały mną na tym etapie mojego życia. Przez większość czasu czułem, że śni mi się zły sen i że wkrótce obudzę się, a ten straszny koszmar się skończy. Doświadczyłem wielu bezsennych nocy. Często budziłem się w nocy i chodziłem z jednego pokoju do drugiego, upewniając się, że nasze dzieci są bezpieczne.

Poczucie winy dręczyło moją duszę. Czułem się straszliwie winny. Czułem do siebie wstręt. Byłem jego ojcem; powinienem był dołożyć wszelkich starań, aby go chronić. Gdybym tylko zrobił to czy tamto. Czasami nawet teraz, 22 lata później, uczucia te zakradają się do mojego serca i szybko muszę się ich pozbyć, gdyż mają niszczycielską moc.

Mniej więcej miesiąc po śmierci Tysona miałem wywiad ze Starszym Deanem L. Larsenem. Wysłuchał mnie cierpliwie i zawsze będę wdzięczny za radę, jakiej mi udzielił oraz za okazaną miłość. Powiedział: „Nie sądzę, że Pan chciałby, abyś karał siebie za śmierć swojego synka”. Poczułem miłość mojego Ojca w Niebie poprzez jednego z Jego wybranych mężów.

Dręczące myśli nadal mnie jednak dopadały i wkrótce zacząłem odczuwać złość. „To nie jest sprawiedliwe! Jak Bóg mógł mi coś takiego zrobić? Dlaczego ja? Czym sobie na to zasłużyłem?”. Czułem złość nawet w stosunku do ludzi, którzy próbowali nas pocieszyć. Pamiętam, jak przyjaciele mówili: „Wiem, jak się czujesz”. Myślałem sobie: „Nie masz pojęcia, jak się czuję. Po prostu zostaw mnie w spokoju”. Wkrótce przekonałem się, że użalanie się nad sobą może być także bardzo niszczące. Wstydziłem się za siebie, za to, że źle myślałem o drogich przyjaciołach, którzy tylko starali się nam pomóc.

Gdy przytłaczały mnie wszechogarniające uczucia winy, złości i żalu, modliłem się o przemianę w sercu. Poprzez bardzo osobiste święte doświadczenia Pan dał mi ‘nowe’ serce i mimo że nadal czułem samotność i ból, moja postawa uległa przemianie. Została mi dana wiedza, że nie zostałem ograbiony, a raczej że czekały na mnie wielkie błogosławieństwa, jeśli tylko udowodnię swoją wierność.

Moje życie zaczęło się zmieniać i mogłem z nadzieją patrzeć w przyszłość, zamiast z rozpaczą koncentrować się na przeszłości. Świadczę, że to życie nie jest końcem. Świat duchów istnieje. Nauki proroków o życiu po śmierci są prawdziwe. To życie to jedynie etap przechodni w naszej podróży powrotnej do naszego Ojca w Niebie.

Tyson nadal pozostaje integralną częścią naszej rodziny. Wspaniale było przez lata patrzeć na miłosierdzie i dobroć kochającego Ojca w Niebie, który pozwolił naszej rodzinie odczuć w bardzo namacalny sposób obecność i wpływ Tysona. Świadczę, że zasłona jest cienka. Te uczucia lojalności, miłości i jedności rodzinnej nie kończą się, gdy nasi ukochani umierają i przechodzą na drugą stronę; wręcz przeciwnie, te uczucia się nasilają.

Czasami ludzie zapytają: „Jak długo zajęło ci pogodzenie się z tym, co się stało?”. Prawda jest taka, że nigdy nie da się z tym całkowicie pogodzić aż do momentu, gdy ponownie nastąpi zjednoczenie z ukochanymi osobami, które odeszły. Nigdy nie poczuję pełni radości aż do chwili, gdy zostaniemy zjednoczeni w poranek Pierwszego Zmartwychwstania.

„Bowiem człowiek jest duchem. Żywioły są wieczne, a duch i żywioł, nierozerwalnie połączone, otrzymują pełnię radości;

A gdy rozdzielone, człowiek nie może otrzymać pełni radości”3.

Ale w międzyczasie, jak nauczał Zbawiciel, możemy mieć w Nim pokój4.

Przekonałem się, że gorzki, niemal nie do zniesienia ból może stać się słodki, gdy człowiek zwraca się do Ojca w Niebie i błaga Go o pocieszenie, jakie niesie Jego plan, Jego Syna Jezusa Chrystusa i Jego Pocieszyciela, którym jest Duch Święty.

Jest to chwalebne błogosławieństwo w naszym życiu. Czyż nie byłoby straszne, gdybyśmy nie czuli wielkiego smutku po stracie dziecka? Jakże wdzięczny jestem mojemu Ojcu w Niebie, że pozwala nam kochać tak mocno i na wieczność. Jakże wdzięczny jestem za wieczne rodziny. Jakże wdzięczny jestem za to, że ponownie objawił On przez Swych żyjących proroków wspaniały plan odkupienia.

Pamiętacie to uczucie w sercu po pogrzebie ukochanej osoby, gdy opuszczaliście cmentarz, spoglądając za siebie na osamotnioną trumnę i zastanawialiście się, czy serce wam zaraz nie pęknie.

Świadczę, że dzięki Niemu, naszemu Zbawicielowi, Jezusowi Chrystusowi, te uczucia smutku, samotności i rozpaczy pewnego dnia zostaną zastąpione przez pełnię radości. Świadczę, że możemy na Nim polegać, gdyż powiedział:

„Nie zostawię was sierotami, przyjdę do was.

Jeszcze tylko krótki czas i świat mnie oglądać nie będzie; lecz wy oglądać mnie będziecie, bo Ja żyję i wy żyć będziecie”5.

Świadczę, że jak jest to napisane w przewodniku Abyście głosili moją ewangelię, „kiedy polegamy na Zadośćuczynieniu Jezusa Chrystusa, pomaga On nam przetrwać nasze próby, choroby i ból. Może wypełnić nas radość, pokój i zaznamy pociechy. Wszystko to, co jest w tym życiu niesprawiedliwe, może stać się prawe dzięki zadośćuczynieniu Jezusa Chrystusa”6.

Świadczę, że w ten jasny, chwalebny poranek Pierwszego Zmartwychwstania wasi i moi ukochani powstaną z grobów, jak to obiecał Pan i doświadczymy pełni radości. Stanie się tak, ponieważ On żyje i oni, i my również będziemy żyć. W imię Jezusa Chrystusa, amen.