„Oto jestem światłem, które wzniesiecie”
Każdy z naszych [Chrystusowych] uczynków może stanowić jedynie cząsteczkę światła, ale wszystkie razem zaczynają wiele zmieniać.
Pamiętam pewną prostą robótkę, którą wyhaftowałam jako dziewczynka w Organizacji Podstawowej. Był to napis: „Wniosę do swego domu światło ewangelii”. Zastanawiałam się: „Co to za światło?” Sam Jezus Chrystus wyjaśnił to najlepiej, kiedy nauczał Nefitów. Powiedział: „Trzymajcie więc wysoko wasze światło, aby świeciło światu”. Następnie wyjaśnił: „Oto jestem światłem, które wzniesiecie, czyńcie, co widzieliście, że czyniłem” (3 Nefi 18:24; kursywa dodana).
Co widzieli Nefici, że czynił i co ja mogłabym czynić z tego w swoim domu? Kiedy ludzie pragnęli, aby pozostał z nimi nieco dłużej, wezbrało w Nim współczucie i pozostał z nimi. Potem uzdrawiał ich, modlił się z nimi, nauczał, płakał z nimi, błogosławił ich małe dzieci jedno po drugim, karmił ich, służył im i podzielił się sakramentem, aby mogli zawrzeć przymierze, że zawsze będą o Nim pamiętać. Jego służba pośród nich związana była z nauczaniem i troszczeniem się o każdą osobę, z ukończeniem dzieła, jakie Jego Ojciec nakazał Mu wykonać. Nie myślał o Sobie. Kiedy się tego dowiedziałam, poszukiwaniem mego życia stało się przyniesienie Jego światła do mojego domu poprzez bezinteresowne uczynki Chrystusowe.
To nie jest łatwe zadanie. Udane życie w domu często przechodzi niezauważone. Być może łatwiej jest „[powstać] i [jaśnieć], aby światło wasze było na wzór narodom” (NiP 115:5; kursywa dodana), niż żeby światło mogło być na wzór dla waszych własnych rodzin. Czasami inni nie widzą, jak czynimy dobro, kiedy dzielimy się naszym światłem w swoich domach. Podstawą ludzkiej natury jest pragnienie i szukanie pochwały i uwagi. Helaman nauczał swych synów, Nefiego i Lehiego, aby czynili dobro, tak jak ich przodkowie, których imiona noszą, „byście czynili to nie dla chwalenia się, lecz aby odłożyć sobie w niebie skarb” (Helaman 5:8). Dobrych uczynków nie powinno się dokonywać w celu otrzymania uznania.
Karol Dickens, w swojej książce Bleak House, stworzył postać pani Jellyby, której słaby punkt nazwał „teleskopową filantropią”. Jest ona tak pochłonięta pomaganiem cierpiącemu plemieniu na odległej ziemi, że lekceważy swoje własne poobijane i brudne dziecko, które przychodzi do niej po pocieszenie. Pani Jellyby chce być pewna, że jej dobre uczynki są wielce ambitne i widoczne dla wszystkich. (Zob. Charles Dickens, Bleak House, [1985], 82–87). Być może niektóre z nas wolałyby nieść pomoc ofiarom huraganu, niż pomagać w domu. Obie kwestie są ważne, ale pomoc w domu jest naszym podstawowym i wiecznym obowiązkiem. „Rodzice mają święty obowiązek wychowywania swoich dzieci w miłości i prawości, zaspokajania ich potrzeb fizycznych i duchowych” („Rodzina: Proklamacja dla świata”, Liahona, paźdz. 2004, 49).
Przychodzi mi na myśl inna postać literacka, która jest przeciwieństwem postaci z powieści Dickensa. Dorotea jest bohaterką jednej z moich ulubionych powieści — Miasteczka Middlemarch. Na końcu książki pamięta się ją za jej ciche, bezinteresowne uczynki na rzecz rodziny i przyjaciół. Czytamy: „Jej pełna natura […] wyraża się w formach, które nie są w większości uznane na ziemi. Jednakże wpływ jej osoby na innych był tak szeroki, że nie da się go w jasny sposób oszacować, jako że na wzrastanie dobra na świecie częściowo wpływają niezauważalne akty; a powody tego nie leżą, jakby się mogło zdawać, po waszej i mojej stronie — w pewnej mierze jest tak z powodu tych, którzy wiodą wierne, niepozorne życie i spoczywają w grobach, których nikt nie odwiedza” (George Eliot, Middlemarch [1986], 682).
Wy, młode kobiety, w ciągu tych przygotowawczych lat, spędzacie wiele czasu w szkole lub wykonujecie pracę, gdzie przyjmujecie pochwały, wyrazy uznania, nagrody, szarfy czy trofea. Kiedy z tej sceny wkraczacie w macierzyństwo, następuje dramatyczne zatrzymanie pochwał z zewnątrz. A mimo to żadna inna rola nie niesie ze sobą więcej możliwości bezinteresownej służby, na wzór Chrystusa, niż wtedy, kiedy będziecie zajmować się zaspokajaniem setek codziennych, fizycznych, emocjonalnych i duchowych potrzeb. Wniesiecie światło ewangelii do swoich domów, nie po to, by inni was widzieli, ale żeby zbudować innych mężczyzn i kobiety — siłą i światłem.
Domy są też miejscami prywatnymi, więc niestety często je zawodzimy. Czasami w naszych domach i wobec naszych rodzin — w stosunku do ludzi, którzy najbardziej się liczą w naszym życiu — pokazujemy swą najgorszą stronę. Dokładnie pamiętam pewien poranek, kiedy miałam 14 lat. Zanim wyszłam do szkoły, byłam zła i nieuprzejma dla rodziców i braci. Po wyjściu z domu byłam grzeczna dla kierowcy autobusu i przyjacielska dla rówieśników. Odczułam rozbieżność swoich działań i poczułam ogromne wyrzuty sumienia. Zapytałam nauczyciela, czy mogę na chwilę wyjść i zatelefonować do domu. Przeprosiłam mamę za swe zachowanie i powiedziałam jej, jak bardzo ją kocham i doceniam i obiecałam jej to lepiej okazywać.
Większości z nas trudno jest przeżyć choćby jeden dzień w domu bez żadnego sporu. Przez 200 lat naród Nefitów cieszył się doskonałą społecznością i „nie spierali się między sobą […]. Nie było pośród nich zawiści, zatargów, zamieszek, rozpusty, kłamstw, morderstw czy rozwiązłości. I żaden lud stworzony ręką Boga nie mógł być tak szczęśliwy jak oni” (4 Nefi 1:15–16).
Niektóre z nas urodziły się w rodzinach, które mają bardzo duże problemy. A nawet dobre rodziny mają wiele wyzwań. Musimy starać się czynić w naszych domach to, co Chrystus uczynił z Nefitami. Jak naucza nas proklamacja na temat rodziny: „Szczęście w życiu rodzinnym może być najpewniej osiągnięte, kiedy opiera się na naukach Pana Jezusa Chrystusa” (Liahona, paźdz. 2004, 49). Musimy być światłem, by pomóc rodzinom w przezwyciężeniu grzechu, złości, zawiści i walki. Możemy się wspólnie modlić, płakać razem, leczyć rany drugiej osoby, darzyć bezinteresowną miłością i służyć sobie nawzajem.
Wy, młode kobiety, przygotowujecie się teraz do tego, by wzmacniać swoje przyszłe domy i rodziny, wnosząc światło ewangelii do swoich teraźniejszych domów i rodzin. Małe, z pozoru nieznaczne rzeczy, jakie robicie, mogą wiele zmienić. Czytałam o małych świetlikach, które znaleziono w jaskiniach Nowej Zelandii. Każdy z nich wytwarzał jedynie nieznaczną ilość światła. Jednakże, kiedy miliony świetlików zapalały się w jaskini jeden po drugim, wytwarzały wystarczającą ilość światła potrzebną osobie czytającej. Podobnie, każdy z naszych małych uczynków może stanowić jedynie cząsteczkę światła, ale wszystkie razem zaczynają wiele zmieniać. Dziś wieczorem chór przypomni nam o ważności dzielenia się naszymi światełkami, śpiewając „Shine On”:
Moje światło to tylko światełko,
Moje światło wiary, modlitwy;
Ale spójrz, świeci jak ogromne słońce,
Bo zapalił mi je sam Bóg.
Nie mogę ukryć swego światełka,
Gdyż tak powiedział mi Pan.
Mam je trzymać w zasięgu wzroku,
Aby wszyscy widzieli, że je mam.
Zaświeć, zaświeć, zaświeć jasno i mocno;
Zaświeć, zaświeć teraz, nastał już dzień.
(Children’s Songbook, 144)
Możemy jaśnieć, zajmując się małym bratem, jedząc lunch z siostrą w szkolnej stołówce, wykonując zadania w domu, opierając się chęci kłótni, ciesząc się z sukcesu innej osoby, dzieląc się posiłkiem, opiekując się chorym, kładąc karteczkę z podziękowaniem na poduszce rodziców, wybaczając przewinienie, składając świadectwo.
W Rumunii spotkałam Ralucę, siedemnastoletnią młodą kobietę, która niedawno przystąpiła do Kościoła. Jej chrzest był bardzo szczęśliwym wydarzeniem, dlatego, między innymi, że była obecna cała jej rodzina. Jej mama i siostra również poczuły tam Ducha i chciały odbyć dyskusje z misjonarzami. To zaniepokoiło ojca, ponieważ czuł, że traci całą swą rodzinę na rzecz tego nieznanego kościoła. Dlatego nie pozwolił na to i przez jakiś czas w jego rodzinie panowała niezgoda. Jednakże Reluca pamiętała, że zawarła przymierze chrztu, iż weźmie na siebie imię Jezusa Chrystusa. Starała się unosić Jego światło, robiąc w swym domu to, co On by uczynił. Czyniła pokój. Była przykładem. Była nauczycielką. Była uzdrowicielką.
W końcu serce ojca zmiękło i pozwolił innym dowiedzieć się więcej o Kościele. Później oni również zostali ochrzczeni. I w końcu, ku wielkiej radości, ojciec rodziny także przystąpił do Kościoła. Podczas swego chrztu przemówił i powiedział, że przez jakiś czas ich rodzina była jak dwa serca w tym samym domu, bijące w różnym rytmie. Lecz teraz byli jednej wiary i jednego chrztu, a ich serca połączyły się w jedności i miłości. Podziękował misjonarzom i członkom, którzy im pomagali. Wówczas wyraził szczególne uznanie dla swojej córki, Reluci, za to, że wnosiła ducha Chrystusa do domu w tym trudnym okresie, czyniąc pokój, będąc uzdrowicielką, nauczycielką, przykładem i światłem, które w końcu przyprowadziło całą rodzinę do Kościoła Jezusa Chrystusa.
Każda z was ma światło. Kiedy dzisiejszego wieczoru patrzę w wasze twarze i kiedy przypominam sobie twarze, które widziałam w czasie podróży przez świat, widzę światło pałające na waszych obliczach, „niczym twarze aniołów” (Helaman 5:36). W świecie okrytym ciemnością grzechu „jaśniały” twarze synów Helamana, Nefiego i Lehiego, (Helaman 5:36). Ci, którzy ich otaczali, chcieli tego samego światła i pytali: „Co mamy czynić, aby zdjęto z nas tę mgłę ciemności?” (Helaman 5:40). Nauczano ich pokuty i wiary w Jezusa Chrystusa. A kiedy to pojęli, chmura ciemności zniknęła i otoczyło ich światło, słup ognia, i napełniła ich niewypowiedziana radość płynąca od Ducha Świętego (zob. Helaman 5:43–45).
Kiedy dzielicie się swym światłem, inni też odnajdą większe światło. Czy jest ktoś, kto potrzebuje waszego światła bardziej niż wasze rodziny? Postrzegam was, niezwykłe młode kobiety, z jaśniejącymi obliczami, jako siłę teraźniejszości i nadzieję przyszłości w waszych domach i Kościele.
Jezus Chrystus jest światłem, które musimy wznieść. „Jest światłem, życiem i nadzieją świata. Jego droga jest ścieżką, która prowadzi do szczęścia w tym życiu i w życiu wiecznym w świecie, który przyjdzie” („Żyjący Chrystus: Świadectwo Apostołów”, Liahona, kwiec. 2000, 2–3). Oby każda z nas jaśniała Jego światłem, w imię Jezusa Chrystusa, amen.