Życie i służba George’a Alberta Smitha
Pewnego dnia podczas swej służby jako Prezydent Kościoła, George Albert Smith otrzymał zdjęcie wraz z listem następującej treści: „Przesyłam to zdjęcie, ponieważ myślimy, że uwidoczniony na nim jest Prezydent”. Było to zdjęcie Prezydenta Smitha, na którym wita się on z pewną matką i czwórką jej małych dzieci. Tego konkretnego dnia Prezydent Smith spieszył się na pociąg, kiedy pewna kobieta zatrzymała go, mając nadzieję, że jej dzieci będą miały szansę uścisnąć rękę proroka Boga. Ktoś uchwycił ten moment na zdjęciu.
W liście napisano dalej: „Powodem, dla którego cenimy sobie [to zdjęcie], jest fakt, że choć Prezydent był zajęty, choć niemal biegł do swego samochodu, by zdążyć na czekający już pociąg, poświęcił chwilę, by uścisnąć dłoń każdego dziecka w tej rodzinie”1.
Taki akt uprzejmości jest cechą charakterystyczną życia i służby George’a Alberta Smitha. Bez względu na to, czy chodziło o okazanie miłości i zachęty bliźniemu, który miał problem ze swoją wiarą, czy też o zorganizowanie na szeroką skalę pomocy dla tysięcy głodujących ludzi, George Albert Smith żył według przykazania Zbawiciela: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego” (Ew. Marka 12:31).
Wczesne lata, 1870–1890 r.
George Albert Smith urodził się 4 kwietnia 1870 roku w skromnym domu Johna Henry’ego i Sary Farr Smith w Salt Lake City. Rodzina Smithów miała wielkie dziedzictwo służby w królestwie Boga. Ojciec George’a Alberta miał później służyć w Kworum Dwunastu Apostołów i w Radzie Prezydenta Kościoła. Jego dziadek, po którym otrzymał imiona, George A. Smith, był kuzynem Proroka Józefa Smitha i był jednym z pierwszych pionierów Świętych w Dniach Ostatnich, którzy weszli do Doliny Jeziora Słonego w 1847 r.; George A. Smith był też Apostołem i doradcą Prezydenta Brighama Younga. Pradziadek George’a Alberta, John Smith, służył jako Patriarcha Kościoła i jako pierwszy prezydent palika w Salt Lake City. Natomiast jego dziadek ze strony matki, Lorin Farr, był pierwszym burmistrzem i pierwszym prezydentem palika miasta Ogden, w Utah.
George Albert Smith kochał i podziwiał swoich rodziców. Był wdzięczny ojcu za to, że nauczył go wyciągania pomocnej ręki do potrzebujących2, a swą matkę chwalił za poświęcenia, jakich dokonała, aby wychować dzieci w ewangelii. „Choć byliśmy bardzo biedni — wspominał — a mój ojciec był na misji, kiedy miałem pięć lat, nigdy nie słyszałem, by moja matka narzekała i nigdy nie widziałem, aby uroniła choćby łzę z powodu panujących warunków. Nie znałem nikogo, kto umiał zrobić lepszy użytek z jednego dolara. […]
[…] Kiedy ojca nie było w domu z powodu wyjazdu na misję, matka zajmowała jego miejsce i podczas jego nieobecności była prawdziwą głową rodziny. Mieliśmy wspólne modlitwy, błogosławiliśmy jedzenie, a w przypadku choroby wzywała starszych, ponieważ pokładała ogromną wiarę w obrzędy ewangelii. Zawsze płaciła pełną dziesięcinę, a na ile mogę to stwierdzić, nigdy nie przyszła jej do głowy myśl, że może to wszystko to błąd i że ‘mormonizm’ nie jest prawdziwy. Wierzyła w to całą swą duszą”3.
George Albert Smith szczególnie zapamiętał chwilę, gdy jego matka uczyła go, jak się modlić i ufać, że Bóg odpowie: „Kiedy myślę o wpływie mojej matki, w czasach kiedy byłem małym [chłopcem], odczuwam Ducha i jestem wzruszony do łez. […] Pamiętam, jakby to było wczoraj: wzięła mnie za rękę i poszliśmy schodami na drugie piętro. Tam uklęknąłem przed nią i trzymałem ją za rękę, kiedy uczyła mnie, jak się modlić. Dziękuję Bogu za matki, które mają w swych sercach ducha Ewangelii i pragnienie błogosławienia dzieci. Do tej pory mogę powtórzyć tę modlitwę, a minęło całkiem sporo lat, odkąd się jej nauczyłem. Dała mi ona pewność, że mam Ojca Niebieskiego oraz wiedzę, że On wysłuchuje modlitw i odpowiada na nie. Kiedy byłem starszy, wciąż mieszkaliśmy w dwukondygnacyjnym domu, a kiedy mocno wiał wiatr, tak nim kołysało, jakby miał się przewrócić. Czasami aż strach było zasnąć. Moje łóżko było jedynym meblem w małym pokoiku i wiele razy nocą wychodziłem z niego, by paść na kolana i prosić mojego Ojca w Niebie, aby zaopiekował się domem, zachował go, by nie rozleciał się na kawałki, a potem wracałem do swojego łóżeczka, będąc tak pewny, że jestem chroniony przed złem, jakbym trzymał za rękę mojego Ojca”4.
Wspominając swe dzieciństwo, George Albert Smith powiedział:
„Moi rodzice mieszkali w bardzo skromnych warunkach, lecz wychwalam mojego Stworzyciela i dziękuję Mu z całego serca za to, że wysłał mnie do ich domu.
[…] Kiedy byłem chłopcem, dowiedziałem się, że jest to dzieło Pana. Dowiedziałem się, że na ziemi są żyjący prorocy. Dowiedziałem się, że natchnienie Wszechmogącego przeniknie tych, którzy chcą się nim cieszyć.
[…] Jestem wdzięczny za moje dziedzictwo, jestem wdzięczny za rodziców, którzy nauczali mnie ewangelii Jezusa Chrystusa i ustanowili przykład w ich domu”5.
Młody George Albert był postrzegany jako szczęśliwy, wesoły chłopiec. Przyjaciele doceniali jego pogodne usposobienie, a on lubił zabawiać ich grą na harmonijce, bandżo i gitarze, mając w repertuarze wiele zabawnych piosenek. Mimo to miał również doświadczenia, które pomogły mu w rozwinięciu silnego poczucia odpowiedzialności, które było dość niezwykłe jak na chłopca w jego wieku. Kiedy George Albert miał 12 lat, uczęszczał do Brigham Young Academy, gdzie otrzymał pewną radę, która miała ogromny wpływ na jego życie. Później powiedział:
„Miałem szczęście, że część mojej nauki odbywała się pod okiem doktora Karla G. Maesera, wybitnego wychowawcy, który był pierwszym budowniczym naszych wspaniałych szkół kościelnych. […] Nie pamiętam wiele z tego, co powiedziano w czasie roku, który tam spędziłem, lecz jest jedna rzecz, której zapewne nigdy nie zapomnę. Powtarzałem to wiele razy. […] Pewnego dnia dr Maeser wstał i powiedział:
‘Będziecie pociągnięci do odpowiedzialności nie tylko za to, co robicie, ale będziecie odpowiadać też za każdą swoją myśl’.
Będąc chłopcem, który nie zwykł był zbyt często kontrolować swych myśli, nie wiedziałem, co powinienem robić i martwiło mnie to. Tak naprawdę, myśl ta przyczepiła się do mnie jak rzep. Jakiś tydzień lub dziesięć dni później nagle uświadomiłem sobie, co miał na myśli. Wówczas pojąłem całą filozofię, jaka się za tym kryła. W jednej chwili zrozumiałem interpretację tego, co powiedział: oczywiście, będziemy pociągnięci do odpowiedzialności za nasze myśli, ponieważ kiedy zakończymy życie w doczesności, będzie ono sumą naszych myśli. Ta jedna myśl wielce błogosławiła mnie przez całe życie i w wielu przypadkach umożliwiła mi uniknięcie niewłaściwych myśli, ponieważ zdałem sobie sprawę, że kiedy zakończę swe dzieło na ziemi, będę sumą swoich myśli”6.
Młody George Albert wziął na swe barki wiele obowiązków domowych, kiedy w 1882 roku jego ojciec, który służył przez dwa lata w Kworum Dwunastu Apostołów, został powołany, aby być prezydentem Misji Europejskiej. Nieobecność Johna Henry’ego sprawiła, że George Albert pomagał w utrzymaniu rodziny. Kiedy miał 13 lat, złożył podanie o pracę w zakładzie produkcyjnym i domu towarowym, które należały do Kościoła w Salt Lake City, lecz kierownik powiedział, że nie mogą sobie pozwolić na zatrudnienie kogokolwiek. George Albert odpowiedział, że nie prosi o pensję, ale o pracę. Potem dodał: „Wiem, że jeśli będę w tym dobry, otrzymam zapłatę”7. Jego pozytywne nastawienie sprawiło, że został pracownikiem fabryki, zarabiającym 2,50 dolara na tydzień, a jego etyka pracy pomagała mu awansować w tej firmie.
Kiedy miał 18 lat, znalazł pracę przy kontroli torów kolejowych. Kiedy wykonywał tę pracę, oślepiający blask słońca odbijający się w piasku pustyni uszkodził mu wzrok. To sprawiło, że George Albert doznał trwałego ubytku wzroku, co utrudniało mu czytanie i sprawiało trudności przez całe życie.
Służba misjonarska i małżeństwo, 1891–1894 r.
We wrześniu 1891 r. Prezydent Wilford Woodruff powołał George’a Alberta Smitha, aby służył na krótkiej misji na południu Utah. Jego szczególnym zadaniem miała być praca z młodzieżą Kościoła na tym obszarze. Przez następne cztery miesiące on i jego towarzysz pomagali w zakładaniu organizacji dla młodzieży w palikach i okręgach, przemawiali na wielu spotkaniach i zachęcali młodych ludzi, aby żyli według norm Kościoła.
Po powrocie ze swojej misji George Albert kontynuował zaloty względem swej ukochanej z dzieciństwa, Lucy Woodruff, wnuczki Prezydenta Wilforda Woodruffa. Dorastali w sąsiedztwie i Lucy zauważyła cechy charakteru, które rozwijał George Albert. Zapisała w swym pamiętniku podziw, jaki w niej budził: „Dzisiaj udaję się na spoczynek z sercem pełnym wdzięczności dla Boga […] i modlę się, aby dał mi siłę, żebym bardziej zasługiwała na miłość tego, który, jak mocno wierzę, jest jednym z najlepszych młodych mężczyzn, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi. Jego dobroć i uprzejmość sprawiają, że łzy cisną mi się do oczu”8.
Lecz Lucy miała wielu adoratorów, a niektórzy z nich byli bardzo zamożni i dawali jej ekstrawaganckie prezenty. Z drugiej strony George Albert przyciągał Lucy swoim oddaniem Panu. Napisał do niej: „Jeśli jesteś zainteresowana poślubieniem kogoś dla pieniędzy, nie będę to ja, ponieważ dawno temu postanowiłem, że nie poświęcę siebie ani swojego życia czy czasu zarabianiu pieniędzy, lecz że będę służył Panu i pomagał Jego dzieciom na tym świecie”9. Lucy podjęła decyzję i 25 maja 1892 roku ona i George Albert pobrali się w Świątyni Manti Utah. Ceremonię poprowadził ojciec George’a Alberta. Tego dnia Lucy podarowała mężowi mały medalion ze swoim zdjęciem. Przypiął medalion do łańcuszka od zegarka kieszonkowego, by spoczywał blisko jego serca i przez resztę życia nosił go niemal każdego dnia10.
Nowożeńcy mieli dla siebie niecały miesiąc, zanim George Albert wyjechał na kolejną misję; tym razem miał nawracać w południowych stanach USA. Mimo że wiedzieli o jego nadchodzącym wyjeździe — powołanie przyszło trzy tygodnie przed ślubem — rozstanie było trudne. Cztery miesiące później niezmiernie się uradowali, kiedy Lucy została powołana, by służyć u boku męża w biurze misji, gdzie Starszy Smith został wcześniej wyznaczony do służby jako sekretarz misji.
Prezydentem Misji Stanów Południowych był J. Golden Kimball, który jednocześnie służył jako Siedemdziesiąty. Dwa razy w czasie służby Starszego Smitha Prezydent Kimball musiał opuścić misję, by zająć się ważnymi sprawami w Salt Lake City — po raz pierwszy, niedługo po powołaniu Starszego Smitha na sekretarza misji, a po raz drugi około roku później. W obydwu przypadkach Prezydent Kimball przekazał olbrzymi obowiązek prowadzenia i administrowania misją Starszemu Smithowi, ofiarowując mu wsparcie i słowa rady poprzez liczne listy. Łącznie Starszy Smith służył jako pełniący obowiązki prezydenta misji przez około 16 miesięcy. Prezydent Kimball martwił się tym, że na tak długo pozostawiał misję, lecz ufał swojemu młodemu asystentowi. Napisał w liście do Starszego Smitha: „Myślę, że moje rozeznanie i inteligencja, choć ograniczone, umożliwiają mi docenienie twojej uczciwości i wartości, i zapewniam cię, że je doceniam”11. W innym liście napisał: „Niech zawsze góruje ta myśl: jestem wdzięczny za twą pracę, gorliwość i dobrego ducha”12.
Prezydent Kimball miał wiele okazji, by być świadkiem gorliwości i dobrego ducha Starszego Smitha. Pewnego razu podróżowali razem i przyjęli zaproszenie, by noc spędzić w małym, drewnianym domku. George Albert Smith później wspominał:
„Około północy obudziły nas straszliwe krzyki i wrzaski dobiegające z zewnątrz. Do naszych uszu doszły plugawe słowa, kiedy usiedliśmy na łóżkach, by rozeznać się w sytuacji. Była jasna księżycowa noc i widzieliśmy na zewnątrz wielu ludzi. Prezydent Kimball wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. Mężczyźni walili do drzwi i używali plugawego języka, żądając, by mormoni wyszli na zewnątrz, aby mogli ich zastrzelić. Prezydent Kimball zapytał mnie, czy nie zamierzam wstać i ubrać się, a ja odpowiedziałem, że nie. Zamierzałem pozostać w łóżku, ponieważ byłem pewien, że Pan się o nas zatroszczy. Dosłownie kilka sekund później zewsząd słuchać było wystrzały. Najwidoczniej tłum rozdzielił się na cztery grupy i strzelali we wszystkie narożniki domu. Drzazgi latały nad naszymi głowami we wszystkich kierunkach. Nastąpiło kilka chwil ciszy, a potem rozlegała się następna salwa strzałów i posypało się jeszcze więcej drzazg. Nie czułem ani cienia przerażenia. Leżąc tam, byłem bardzo spokojny, przeżywając jedną z najstraszliwszych chwil mojego życia, gdyż byłem pewien […], że Pan mnie ochroni. I tak się stało.
Najwidoczniej motłoch zniechęcił się i odszedł. Następnego ranka, kiedy otworzyliśmy drzwi, zobaczyliśmy ciężkie kije z drewna orzesznika, takie, jakich motłoch używał do bicia misjonarzy na Południu”13.
Wiele lat później George Albert Smith opowiedział o tym doświadczeniu swoim wnukom, by nauczyć ich pokładania ufności w Panu. „Chciałbym wam to wpoić — powiedział — że Pan zatroszczy się o was, gdy będziecie w niebezpieczeństwie, jeśli tylko dacie Mu tę szansę”14.
Życie rodzinne
George Albert i Lucy zostali odwołani z misji w czerwcu 1894 r. Kilka miesięcy po ich powrocie do Salt Lake City, Lucy otrzymała błogosławieństwo od swojego dziadka, Prezydenta Wilforda Woodruffa, w którym obiecano jej, że będzie miała dzieci. 19 listopada 1895 r. urodziła córkę, której nadano imię Emily, a cztery lata później urodziła się kolejna dziewczynka, Edith. Ich ostatnie dziecko, George Albert Junior, urodziło się w 1905 r.
George Albert Smith był kochającym ojcem, uwielbianym przez swoje dzieci. Edith napisała o nim: „Dla mnie Ojciec miał wszystkie te cechy, które zjednują ojcu przywiązanie córek. Wypełnił wszystkie oczekiwania, jakie tylko mogłam mieć względem ojca”. Szczególne wrażenie na dzieciach robiło to, jak George Albert traktował swoją ukochaną żonę. „Uczucie ojca do matki i jego troska o nią były piękne — napisała Edith. — Nigdy nie zaprzepaścił okazji, by okazać jej uznanie. Wszystko, co robili, robili razem, mając dobrze przygotowane plany i pracując jako zespół. Była dla niego skarbem. […] Choć wszyscy kochaliśmy Matkę, to jestem pewna, że jego troskliwość i czułość wobec niej sprawiły, że była jeszcze bardziej uwielbiana przez nas, dzieci”15.
George Albert Smith jako ojciec sumiennie starał się pomagać swoim dzieciom w doświadczaniu radości, jaką sam czuł, żyjąc według ewangelii. Podczas świąt Bożego Narodzenia, po otwarciu prezentów, zapytał swoje małe córeczki, jak by się poczuły, gdyby oddały kilka swoich zabawek dzieciom, które nie otrzymały na Święta żadnych prezentów. Jako że dziewczynki otrzymały już nowe zabawki, zgodziły się, że mogłyby oddać trochę swych starych potrzebującym dzieciom.
„A nie wolałybyście dać im też kilku nowych?” — delikatnie zasugerował George Albert.
Córki zawahały się, lecz w końcu zgodziły się oddać jedną czy dwie z nowych zabawek. Wówczas George Albert zabrał dziewczynki do domu dzieci, o których pomyślał, a one wręczyły im prezenty. To doświadczenie tak podniosło je na duchu, że jedna z nich z podnieceniem w głosie zawołała: „A teraz chodźmy i weźmy dla nich resztę zabawek”16.
Kworum Dwunastu Apostołów, 1903–1945 r.
Wtorek, 6 października 1903 r., był dla George’a Alberta Smitha dniem wypełnionym pracą, więc nie mógł wziąć udziału w sesjach konferencji generalnej. Zanim wyszedł z biura, popołudniowa sesja konferencji zbliżała się już do końca, więc skierował swe kroki do domu, planując zabrać dzieci do wesołego miasteczka.
Kiedy wszedł do domu, był zaskoczony widokiem tłumu gości. Z tego tłumu wyszła kobieta i gorąco mu pogratulowała.
„Ale o co chodzi?” — zapytał.
„To ty nie wiesz?” — odpowiedziała.
„Czego nie wiem?”
„Zostałeś poparty jako członek Kworum Dwunastu Apostołów” — wykrzyknęła.
„To nie może być prawdą — powiedział George Albert. — Musiała zajść jakaś pomyłka”.
„Sama słyszałam” — odparła.
„Pewnie chodzi o jakiegoś innego Smitha — powiedział. — Nic mi nie mówiono i nie mogę uwierzyć, że to prawda”.
Zdezorientowana kobieta wróciła do Tabernakulum, by dowiedzieć się, czy się pomyliła. Tam powiedziano jej, że miała rację — George Albert Smith został nowym członkiem Kworum Dwunastu Apostołów17.
Jego córka, Emily, wspominała później scenę rozgrywającą się w domu Smithów: „Wydawało się, jakby wszyscy z Tabernakulum przechodzili przez nasz trawnik do domu, gdzie płakali i całowali mamę. Wszyscy mówili, że Ojciec jest apostołem, a my myśleliśmy, że bycie apostołem musi być najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka”.
Nawet po potwierdzeniu tej nowiny George Albert postanowił, że zabierze swoje córki do wesołego miasteczka, jak obiecał, „choć nie zobaczył tam zbyt wiele — wspominała Emily. — Cały ten czas spędził na rozmowach z ludźmi, którzy nie dawali mu spokoju”18.
Dwa dni później, 8 października 1903 r., George Albert Smith został ustanowiony Apostołem przez Prezydenta Josepha F. Smitha, w górnym pokoju Świątyni Salt Lake. Po ustanowieniu poproszono go, by podzielił się swoimi uczuciami z obecnymi członkami Kworum Dwunastu. „Czuję się słaby i brak mi osądu w porównaniu z dojrzalszymi mężami — powiedział — lecz moje serce jest prawe i szczerze pragnę niepowstrzymanego postępu dzieła Pana. […] Mam żywe świadectwo o boskości tego dzieła; wiem, że ewangelia pojawiła się na ziemi pod kierunkiem i przewodnictwem samego Pana, a ci wybrani do przewodniczenia byli i są Jego sługami pod każdym względem. Pragnę i modlę się o to, by wieść czyste i pokorne życie, abym był upoważniony do otrzymywania podszeptów i ostrzeżeń od Ducha, które będą mnie prowadziły przez całe me życie”19.
George Albert Smith służył w Kworum Dwunastu Apostołów przez blisko 42 lata, z czego dwa lata jako Prezydent Kworum. W tym czasie zrealizował wiele zadań i na liczne sposoby błogosławił ludzi z całego świata.
Dzielenie się ewangelią i zjednywanie Kościołowi przyjaciół
Starszy Smith miał naturalny talent, który sprawiał, że ludzie czuli się przy nim swobodnie, a wrogowie zamieniali się w przyjaciół. Pewien miejscowy biznesmen, który nie był członkiem Kościoła, powiedział o nim podczas pogrzebu: „Był człowiekiem, którego łatwo było lubić. Był człowiekiem, którego po prostu chciałoby się znać. Jego przyjazny uśmiech, szczery uścisk dłoni oraz ciepło pozdrowień — wszystko to sprawiało, że w środku, w sercu, czuło się szczerość jego przyjaźni wobec nas i innych bliźnich”20.
Jego talent był nieoceniony w czasie, kiedy Kościół wciąż był w dużej mierze nieznany na świecie i budził podejrzenia wielu osób. Kiedy wypełniał obowiązki w Zachodniej Wirginii, dowiedział się, że władze miasta groziły aresztowaniem każdego, kto zostanie przyłapany na głoszeniu mormonizmu. Starszy Smith spotkał się z urzędnikiem miejskim, panem Englem, aby spróbować zmienić politykę miasta. Później napisał w swoim dzienniku: „Kiedy po raz pierwszy odwiedziłem pana Engle’a, był bardzo ostry w obyciu i szorstko poinformował mnie, że nie będziemy tolerowani w tym mieście. […] Powiedziałem mu, że w moim przekonaniu został wprowadzony w błąd i chciałbym usiąść, i porozmawiać z nim. […] Spędziliśmy trochę czasu, dyskutując na temat mormonizmu. Zanim wyszedłem, w znacznym stopniu złagodniał, potem podał mi rękę i wręczył swoją wizytówkę. Wychodząc, byłem pewien, że usunąłem kilka uprzedzeń”21. Trzy dni później Starszy Smith złożył mu kolejną wizytę i tym razem zostawił mu egzemplarz Księgi Mormona22.
Starszy Smith zawsze szukał możliwości porozmawiania z ludźmi na temat Kościoła. Kiedykolwiek jego obowiązki wymagały od niego podróżowania, zabierał ze sobą egzemplarze Księgi Mormona, czasopisma i literaturę kościelną, które miał nadzieję komuś podarować. Jako że Księga Mormona składa silne świadectwo o Jezusie Chrystusie, Starszy Smith uważał, że jest to idealny podarunek na Boże Narodzenie i często wysyłał ją do przyjaciół innych wyznań, a nawet do prominentów, których nigdy nie spotkał23. W liście dołączonym do jednego z takich bożonarodzeniowych prezentów napisał: „Za kilka dni chrześcijański świat będzie świętował narodziny Zbawiciela i dobrym zwyczajem jest pamiętać w tym czasie o swoich przyjaciołach. Ufam zatem, że przyjmie Pan ode mnie egzemplarz Księgi Mormona. […] Wierząc, że będzie Panu przyjemnie mieć ją w swojej bibliotece, przesyłam ją Panu jako prezent na Boże Narodzenie”.
Otrzymał następującą odpowiedź: „Księga będzie miała miejsce na naszych półkach i będzie przeczytana [od deski do deski] gruntownie, z otwartym umysłem. Zapewne przyczyni się do poszerzenia poglądów i zwiększenia ducha tolerancji u wszystkich, którzy uważnie ją przeczytają”24.
Zaangażowanie społeczne
Starszy Smith zachęcał członków Kościoła, by angażowali się w życie swoich społeczności i wykorzystywali swoje wpływy, aby poprawiać warunki panujące na świecie. Sam był zaangażowany w pracę kilku organizacji społecznych pomimo wymagającego powołania Przedstawiciela Władz Naczelnych. Został wybrany na prezesa International Irrigation Congress (Międzynarodowego Kongresu Irygacyjnego) oraz Dry Farming Congress (Kongresu upraw w suchym klimacie); wybierany był przez sześć kadencji na wiceprezesa National Society of the Sons of the American Revolution (Narodowego Stowarzyszenia Synów Rewolucji Amerykańskiej). Starszy Smith służył w zarządzie Western Air Lines i był oddanym orędownikiem lotnictwa jako lepszego środka transportu Władz Naczelnych podczas podróży związanych z wypełnianiem różnych zadań. Był aktywnie zaangażowany w działalność Boy Scouts of America (amerykańskich Skautów) i w 1934 r. został nagrodzony Srebrnym Bawołem, najwyższą nagrodą przyznawaną w skautingu. Po I Wojnie Światowej służył jako przewodniczący kampanii prowadzonej w stanie Utah na rzecz pomocy Armenii i Syrii oraz jako przedstawiciel stanu podczas International Housing Convention (Międzynarodowej Konwencji Mieszkaniowej), której celem było znalezienie schronienia dla bezdomnych, którzy stracili domy w wyniku wojny25.
Zanim George Albert został powołany na Apostoła, udzielał się politycznie, angażując się w kampanie na rzecz tych spraw i kandydatów, którzy w jego przekonaniu dążyli do naprawy społeczeństwa. Kiedy został Przedstawicielem Władz Naczelnych, zaniechał angażowania się w politykę, lecz nadal opowiadał się za sprawami, w które wierzył. Na przykład, w 1923 r. pomógł przedstawić przed Zgromadzeniem Ustawodawczym Stanu Utah ustawę, która doprowadziła do utworzenia sanatorium dla chorych na gruźlicę26.
Współczucie Starszego Smitha dla innych ludzi było szczególnie widoczne podczas jego prezydentury w Society for the Aid of the Sightless (Towarzystwie Pomocy na rzecz Niewidomych), którą sprawował od 1933 do 1949 r. Jako że sam cierpiał z powodu wady wzroku, Starszy Smith w szczególny sposób współczuł tym, którzy byli niewidomi. Nadzorował wydanie Księgi Mormona w języku Braille’a oraz wprowadził program, który miał pomóc niewidomym w czytaniu Braille’a i zdobyciu innych umiejętności przydatnych przy ich formie niepełnosprawności. Jego wysiłki zjednywały mu tych, którym służył. Członkini Society for the Aid of the Sightless (Towarzystwa Pomocy na rzecz Niewidomych) wyraziła swe uznanie, pisząc wiersz, który wręczono Starszemu Smithowi z okazji jego 70 urodzin.
Kiedy Życie smaga swym okrutnym batem
I spadają goryczy łzy,
Kiedy Zimy chłód przenika moją duszę
I powietrze pustym echem drży —
Wtedy zwracam się z żarliwą nadzieją,
Chociaż potykam i męczę się,
Aby znaleźć pełne zrozumienia serce,
Które prawdziwą przyjaźń dawać chce —
Serce, w którym Mądrość szlachetna ta mieszka,
Co współczuje i dobro zna,
Którego wiara w Boga i człowieka
Uczy wiary, którą ślepiec ma. […]
Chociaż jego kochającej, wrażliwej twarzy
Nie dostrzega oko me,
To widzimy wielką mądrość
Serca, które zrozumieniem jest.
Odczuwamy wielki pokój,
Co w jego duszy miejsce ma,
I słyszymy ciche modły:
Nie idziesz tą drogą sam.
Jego wiara otuchę nam daje,
Kiedy ścieżka biegnie gdzieś;
A nasze dusze podnosi ten człowiek,
Który z Bogiem chce je nieść27.
Choroba i inne próby
Przez większą część swego życia George Albert nie cieszył się zbyt dobrym zdrowiem. Choć lubił pływać, jeździć konno i być aktywnym fizycznie, miał wątłe i słabe ciało. Oprócz doświadczania chronicznych problemów ze wzrokiem, Starszy Smith przez całe życie cierpiał na bóle brzucha i pleców, ciągłe zmęczenie, problemy z sercem i wiele innych dolegliwości. Stres i presja odczuwane w związku z wieloma obowiązkami również odbiły się na jego zdrowiu, lecz na początku nie chciał on zwalniać tempa pracy tylko dlatego, by zachować swe zdrowie. W wyniku tego od 1909 do 1912 r. tak ciężko zachorował, że był przykuty do łóżka i nie mógł wykonywać swoich obowiązków w Kworum Dwunastu. To był bardzo trudny okres dla Starszego Smitha, który rozpaczliwie pragnął kontynuować swoją służbę. Śmierć ojca w 1911 r. oraz poważna odmiana grypy, która zaatakowała jego żonę, jeszcze bardziej utrudniły powrót Starszego Smitha do zdrowia.
Wiele lat później podzielił się następującym doświadczeniem, które było jego udziałem w tym okresie:
„Wiele lat temu poważnie chorowałem. Tak naprawdę, myślę, że wszyscy stracili już co do mnie nadzieję z wyjątkiem mojej żony. […] Byłem tak słaby, że prawie nie mogłem się poruszać. Nawet odwrócenie się na drugi bok na łóżku trwało długo i było bardzo wyczerpujące.
Pewnego dnia, znajdując się właśnie w takim stanie, straciłem kontakt z otoczeniem i myślałem, że przeszedłem na Drugą Stronę. Stałem tyłem do wielkiego i pięknego jeziora, twarzą do ogromnego lasu. Nie było nikogo w zasięgu wzroku, na jeziorze nie było żadnej łodzi czy jakichkolwiek innych znaków, które by wskazywały na to, jak tam się dostałem. Zdałem sobie sprawę lub tak mi się wydawało, że zakończyłem swoją pracę w życiu doczesnym i wracam do domu. […]
Zacząłem badać otoczenie i wkrótce znalazłem szlak pośród drzew, który wyglądał na niezbyt często uczęszczany i który był niemal niewidoczny przez zarastającą trawę. Poszedłem tym szlakiem i po pewnym czasie, i po pokonaniu dość dużego dystansu przez las, zauważyłem idącego w moją stronę człowieka. Zauważyłem, że to bardzo wysoki mężczyzna i przyspieszyłem kroku, by do niego dotrzeć, ponieważ rozpoznałem w nim mojego dziadka [George’a A. Smitha]. Za życia ważył on ponad 130 kg, więc możecie sobie wyobrazić, że był postawnym mężczyzną. Pamiętam, jak byłem szczęśliwy, że go widzę. Otrzymałem po nim swoje imię i zawsze byłem z tego dumny.
Kiedy dziadek zbliżył się do mnie na odległość ok. metra, zatrzymał się. Było to dla mnie znakiem, bym też się zatrzymał. Wówczas — i chciałbym, żeby chłopcy, dziewczęta i młodzi ludzie nigdy tego nie zapomnieli — spojrzał na mnie bardzo poważnie i powiedział:
‘Chciałbym wiedzieć, co uczyniłeś z moim imieniem’.
Wszystko, co do tej pory zrobiłem, przemknęło mi przed oczami jak obrazy na ekranie — wszystko, co zrobiłem. Ta żywa retrospekcja objęła całe moje życie do chwili, gdy stanąłem przed dziadkiem. Całe życie przemknęło przede mną. Uśmiechnąłem się i spojrzałem na dziadka, mówiąc:
‘Nigdy nie zrobiłem z twoim imieniem niczego, czego musiałbyś się wstydzić’.
Zrobił krok w moją stronę, wziął mnie w ramiona, a ja także go uścisnąłem — i wtedy na powrót byłem świadomy tego, gdzie jestem. Moja poduszka była tak mokra, jakby ktoś wylał na nią wodę — mokra od łez wdzięczności za to, że mogłem odpowiedzieć na to pytanie bez wstydu.
Wiele razy myślałem na ten temat i chcę wam powiedzieć, że staram się, bardziej niż miało to miejsce kiedykolwiek wcześniej, troszczyć o to imię. Dlatego chcę powiedzieć do chłopców i dziewcząt, młodych mężczyzn i młodych kobiet, do młodzieży Kościoła i na całym świecie: szanujcie swoich ojców i swoje matki. Szanujcie imiona i nazwiska, które nosicie”28.
W końcu Starszy Smith zaczął odzyskiwać siły i wyszedł z tej próby z odnowionym poczuciem wdzięczności za swe świadectwo o prawdzie. Powiedział Świętym podczas następnej konferencji generalnej: „W ostatnich latach byłem w ciemnej dolinie śmierci, byłem tak blisko drugiej strony, że jestem pewien, iż [gdyby nie] szczególne błogosławieństwo naszego Ojca Niebieskiego, nie mógłbym tu pozostać. Lecz świadectwo, którym pobłogosławił mnie mój Ojciec Niebieski ani na chwilę nie przygasło. Im bliżej byłem drugiej strony, tym większa była moja pewność, że ewangelia jest prawdziwa. Teraz, gdy moje życie zostało zachowane, z radością świadczę, że wiem, iż ewangelia jest prawdziwa i z całej duszy dziękuję mojemu Ojcu Niebieskiemu za to objawienie”29.
W następnych latach Starszego Smitha nadal dręczyły różne dolegliwości fizyczne i inne przeciwności. Być może, największej próby doświadczał w latach 1932–1937, kiedy jego żona, Lucy, cierpiała na artretyzm i nerwobóle. Cierpiała ogromny ból i od 1937 r. wymagała niemal stałej opieki. Wówczas, w kwietniu 1937 r., atak serca niemal odebrał jej życie, czyniąc ją jeszcze słabszą niż wcześniej.
Choć Starszy Smith stale martwił się o Lucy, nadal wykonywał swoje obowiązki, najlepiej jak potrafił. 5 listopada 1937 r. przemawiał na pogrzebie przyjaciela i kiedy usiadł po swoim wystąpieniu, ktoś wręczył mu wiadomość, by natychmiast wracał do domu. Później napisał w swoim dzienniku: „Natychmiast wyszedłem z kaplicy, lecz moja Umiłowana żona wydała swój ostatni dech, zanim wróciłem do domu. Odeszła, kiedy przemawiałem na pogrzebie. Oczywiście czuję się opuszczony przez moją oddaną towarzyszkę i będę samotny bez niej”.
W chwili jej śmierci Lucy i George Albert byli małżeństwem od nieco ponad 45 lat. Miała ona 68 lat. Choć Starszy Smith bardzo tęsknił za swoją żoną, wiedział, że ta separacja jest jedynie tymczasowa i ta wiedza dodawała mu sił. „Kiedy moja rodzina pogrąża się w rozpaczy — napisał — pociesza nas pewność o ponownym zjednoczeniu z matką, jeśli pozostaniemy wierni. Była oddaną, pomocną, liczącą się z innymi żoną i matką. Przez sześć lat cierpiała w taki czy inny sposób i jestem pewien, że jest szczęśliwa ze swoją matką i bliskimi, którzy już odeszli. […] Pan jest najbardziej dobrotliwy i odsunął wszystkie uczucia związane ze śmiercią, za co jestem niezmiernie wdzięczny”30.
Prezydent Misji Europejskiej
W 1919 r. Prezydent Heber J. Grant, który niedługo przed tym został poparty jako Prezydent Kościoła, powołał Starszego Smitha, aby przewodniczył Misji Europejskiej. Podczas przemówienia wygłoszonego w trakcie konferencji generalnej na kilka dni przed wyjazdem, Starszy Smith powiedział:
„Chciałbym powiedzieć wam, moi bracia i siostry, że poczytuję sobie za honor — nie, za coś więcej niż honor, poczytuję to za bardzo wielkie błogosławieństwo — że Pan sprawił, iż powstałem, choć jeszcze niedawno byłem bardzo słaby, przywracając mi taki stan zdrowia, że bracia poczuli, iż będę mógł wypełnić misję za granicą. […]
[…] W najbliższą środę mam wsiąść do pociągu, który zabierze mnie na wybrzeże, a potem mam przemierzyć ocean, by dotrzeć do miejsca, do którego zostałem powołany. Dziękuję Bogu za możliwość wyjazdu. Jestem wdzięczny za wiedzę o tej prawdzie, która przyszła do mojej duszy”31.
W tym czasie Europa wciąż podnosiła się po zniszczeniach I Wojny Światowej, która zakończyła się zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Z powodu wojny liczba misjonarzy w Europie była bardzo niska, a jednym z zadań Starszego Smitha miało być jej zwiększenie. Jednakże trudne warunki ekonomiczne w powojennej Europie sprawiły, że rządy nie chciały wydawać koniecznych wiz. Lecz to nie wszystko — nadal było wiele nieporozumień na temat Kościoła i uprzedzeń względem Świętych w Dniach Ostatnich. Aby poprawić wizerunek Kościoła, Starszy Smith spotykał się w wieloma przedstawicielami rządów i innymi prominentami. Wyjaśniając cel działalności misjonarskiej w Europie i na całym świecie, często mówił: „Zachowajcie wszystkie dobre rzeczy, które macie, zatrzymajcie wszystko, co Bóg wam dał, co wzbogaca wasze życie, a następnie pozwólcie nam się podzielić z wami czymś, co przyda wam szczęścia i zwiększy wasze zadowolenie”32. Według słów jednego z misjonarzy, którzy służyli za jego prezydentury, „dzięki jego pewności siebie i miłemu usposobieniu zdobywał szacunek i przyjaźń oraz uzyskiwał dla misjonarzy pozwolenia, których wcześniej odmawiano”33.
Nim służba Starszego Smitha dobiegła końca w 1921 r., udało mu się zwiększyć liczbę misjonarzy służących w Europie i zmienić nieco błędnych poglądów na temat Świętych w Dniach Ostatnich. Zjednał również Kościołowi przyjaciół i utrzymywał z nimi kontakt listowy przez wiele następnych lat.
Ochrona ważnych dla historii Kościoła miejsc
Starszy Smith uwielbiał mówić innym o Kościele i o wspaniałych wydarzeniach z jego historii. Na przestrzeni całej swojej służby uczynił wiele, aby pomóc w jej zachowaniu poprzez tworzenie pomników i oznaczanie ważnych dla historii Kościoła miejsc. Jak napisał jeden z jego współpracowników: „Wierzył, że zwracając uwagę młodszego pokolenia na osiągnięcia przodków, wykonywał ważną służbę”34.
Jako młody Apostoł udał się do Palmyry, w stanie Nowy Jork i w imieniu Kościoła wynegocjował zakup gospodarstwa Josepha Smitha seniora. Kiedy był w stanie Nowy Jork, odwiedził też człowieka o nazwisku Pliny Sexton, który był właścicielem Wzgórza Kumorah — miejsca, w którym Józef Smith uzyskał złote tablice. Pan Sexton nie chciał sprzedać ziemi Kościołowi, ale mimo to on i Starszy Smith się zaprzyjaźnili. Częściowo dzięki dobrym relacjom, jakie Starszy Smith utrzymywał z panem Sextonem, Kościół mógł ostatecznie nabyć tę nieruchomość i poświęcić tam pomnik.
W 1930 r., w setną rocznicę zorganizowania Kościoła, Starszy Smith pomógł w ustanowieniu Towarzystwa Zabytków i Szlaku Pionierów Utah i został wybrany na pierwszego prezesa. Przez następne 20 lat organizacja ta postawiła ponad 100 pomników i pamiątkowych tablic, z których wiele upamiętnia szlak pionierów do Doliny Jeziora Słonego. Starszy Smith przewodniczył poświęceniu większości z nich35.
Wyjaśniając zainteresowanie Kościoła miejscami historycznymi, napisał: „Zwyczaj nakazuje wznoszenie pomników osobom, aby nie zaginęła o nich pamięć. Wielkie wydarzenia również na stałe zapadają w pamięć ludzi dzięki pomnikom. […] Istnieje wiele interesujących aspektów, które są zapominane i ludzie mają wrażenie, że należy je oznaczyć w materialny sposób, aby ci, którzy po nas przyjdą, zwrócili uwagę na te ważne wydarzenia”36.
Jako ten, którego dziadek szedł z pionierami do Utah, Starszy Smith odczuwał głęboki szacunek dla pierwszych członków Kościoła, którzy tak wiele poświęcili dla swej wiary. W przemówieniu wygłoszonym do Stowarzyszenia Pomocy opowiedział o następującym doświadczeniu, które miał, kiedy szedł szlakiem pionierów, którzy maszerowali wózkami ręcznymi:
„Doszliśmy do tej części szlaku, gdzie kompania wózków ręcznych Martina straciła bardzo wielu ludzi. Znaleźliśmy, na ile było to możliwe, miejsce, gdzie obozowali. Ci, którzy byli potomkami osób z tej grupy, pomogli w umieszczeniu tablicy upamiętniającej to miejsce. Później doszliśmy do Rock Creek; rok wcześniej umieściliśmy tam tymczasowe oznaczenie. O tej szczególnej porze roku wszędzie rosły piękne dzikie kwiaty, było mnóstwo dzikich irysów; członkowie grupy zebrali trochę kwiatów i z czułością złożyli je na kamiennym kopcu ułożonym rok wcześniej. […] Pochowano tutaj w jednym grobie 15 członków Kościoła, którzy zmarli z głodu i zimna.
Wiecie, że są takie chwile i miejsca, kiedy wydaje się, że jesteśmy bliżej naszego Ojca Niebieskiego. Kiedy siedzieliśmy przy ognisku w tej niewielkiej dolinie Rock Creek, gdzie kompanię wózków ręcznych Willego spotkało nieszczęście — my, którzy jesteśmy potomkami pionierów, którzy przemierzali równiny w gorącym słońcu lata i podczas mrozów zimy — opowiadaliśmy historie o doświadczeniach naszych przodków. […] Była to wspaniała chwila. Historia była ponownie odtwarzana dla naszego dobra.
[…] Wydawało mi się, że są przy nas ci, którzy oddali wszystko, abyśmy mogli mieć błogosławieństwa Ewangelii. Wydawało nam się, że czujemy obecność Pana.
Kiedy odeszliśmy po tym, jak polały się łzy — bo wątpię, by w grupie ok. 30 czy 40 osób ostał się ktoś, kto nie uronił ani łzy — atmosfera, jaka wytworzyła się w wyniku tego krótkiego spotkania, wzruszyła nasze serca, a pewna dobra siostra wzięła mnie pod rękę i powiedziała: ‘Bracie Smith, od tej chwili będę lepszą kobietą’. Ta kobieta […] jest jedną z najlepszych kobiet, lecz wierzę, że została poruszona, podobnie jak większość z nas, przez fakt, że w pewnej mierze — jak czuliśmy — nie zrealizowaliśmy ideałów, które powinny być w naszych duszach. Pogrzebani tu ludzie nie tylko oddali dni swego życia, lecz oddali samo życie jako dowód swej wiary w boskość tego dzieła. […]
Jeśli wy, członkinie tej organizacji [Stowarzyszenia Pomocy], będziecie tak wierne jak te, które zostały pochowane na równinach, które radziły sobie z problemami, mając wiarę w Pana, zwiększycie swe osiągnięcia i zwiększy się przychylność kochającego Ojca, która spłynie na was i waszych najbliższych”37.
Prezydent Kościoła, 1945–1951 r.
Wczesnym rankiem 15 maja 1945 roku, podczas podróży pociągiem na wschodzie Stanów Zjednoczonych, Starszego Smitha obudził przedstawiciel kolei, przekazując mu informację: zmarł Prezydent Heber J. Grant, który był w owym czasie Prezydentem Kościoła. Starszy Smith tak szybko jak mógł, przesiadł się do innego pociągu, by wrócić do Salt Lake City. Dosłownie kilka dni później George Albert Smith, jako najstarszy stażem członek Kworum Dwunastu Apostołów, został wyświęcony na ósmego Prezydenta Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich.
Podczas swej pierwszej konferencji generalnej jako Prezydent Kościoła powiedział do Świętych, którzy właśnie udzielili mu poparcia: „Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze pośród tu zgromadzonych czuje się równie słaby i pokorny jak człowiek, który stoi przed wami”38. Podobne uczucia przekazał członkom swojej rodziny: „Nie chciałem tego powołania. Nie czuję, bym do niego dorósł. Lecz przyszło ono do mnie i uczynię wszystko, co jest w mojej mocy, by je należycie wypełnić. Chcę, abyście wszyscy wiedzieli, że bez względu na to, co robicie w kościele, od nauczania [domowego] po przewodniczenie palikowi, jeśli czynicie wszystko, co jest w waszej mocy, wasze powołanie jest równie ważne jak moje”39.
Wielu było takich, którzy uważali, że talenty Prezydenta Smitha były wyjątkowo odpowiednie do tego powołania. Jeden z Przedstawicieli Władz Naczelnych wyraził tę pewność tuż po poparciu Prezydenta Smitha: „Często się mówi, że Pan wzbudza konkretnego człowieka, aby wypełnił konkretną misję. […] Nie do mnie należy wypowiedzenie się na temat tego, jaką konkretną misję ma przed sobą Prezydent George Albert Smith. Jednakże wiem, że w tym szczególnym czasie historii świata nigdy nie było tak wielkiej potrzeby miłości pośród braci, jaka istnieje dzisiaj. Co więcej, wiem, że nie znam człowieka, który kochałby rodzinę ludzką, zbiorowo i indywidualnie, tak bardzo, jak kocha ją Prezydent George Albert Smith”40.
Pomaganie potrzebującym po II Wojnie Światowej
II Wojna Światowa zakończyła się zaledwie kilka miesięcy po tym, jak George Albert Smith został Prezydentem Kościoła. Po wojnie tysiące ludzi w Europie pozostawionych było bez dachu nad głową i środków do życia, więc Prezydent Smith szybko zmobilizował zasoby kościelnej pomocy wzajemnej, aby zapewnić wsparcie. Prezydent Gordon B. Hinckley później opowiedział o tych wysiłkach: „Byłem pośród tych, którzy pracowali na nocnej zmianie na Placu Pomocy Wzajemnej tu, w Salt Lake City, ładując artykuły spożywcze do wagonów kolejowych, które wiozły żywność do portu, z którego wypływały statki, by przemierzyć morza. Kiedy poświęcano Świątynię w Szwajcarii [w 1955 r.], przyjechało tam wielu Świętych z Niemiec; słyszałem, jak niektórzy z nich ze łzami płynącymi po policzkach mówili, jak byli wdzięczni za żywność, która uratowała im wtedy życie”41.
Prezydent Smith wiedział też, że wśród ludzi, których świat legł w gruzach w wyniku niszczycielskiej wojny, istniały ogromne potrzeby duchowe. W związku z tym podjął kroki, by zreorganizować misje w krajach, w których wojna przerwała pracę misjonarską, i zachęcał Świętych, by wiedli życie według ewangelii pokoju. „Najlepszym dowodem wdzięczności w tym czasie — powiedział wkrótce po zakończeniu wojny — jest czynić wszystko, co w naszej mocy, aby przynieść szczęście temu smutnemu światu, ponieważ wszyscy jesteśmy dziećmi naszego Ojca i spoczywa na nas obowiązek uczynienia z tego świata szczęśliwszego miejsca do życia.
Okażmy dobroć i troskę wszystkim, którzy tego potrzebują, nie zapominając o tych, którzy są osamotnieni; kiedy radujemy się teraz z powodu pokoju, nie zapominajmy o tych, którzy zapłacili za pokój utratą swoich ukochanych. […]
Modlę się, aby ludzie zwrócili się do Boga i stali się posłuszni Jego prawom, a tym samym, by wybawili świat od dalszych konfliktów i zniszczeń. Modlę się, aby w sercach i domach wszystkich, którzy są pogrążeni w żałobie, zagościł ten pokój, który dać może tylko nasz Ojciec Niebieski”42.
Poszerzenie możliwości dzielenia się ewangelią
Prezydent Smith nadal dzielił się z innymi ewangelią przy każdej nadarzającej się okazji, a te wzrastały wraz z jego nową funkcją. W maju 1946 roku Prezydent Smith był pierwszym Prezydentem Kościoła, który odwiedził Świętych w Meksyku. Oprócz spotkania się z członkami Kościoła i przemawiania podczas dużej konferencji, Prezydent Smith spotkał się również z kilkoma wysokiej rangi urzędnikami tego kraju i rozmawiał z nimi o przywróconej ewangelii. Podczas spotkania z prezydentem Meksyku, Manuelem Camacho, Prezydent Smith i jego towarzysze wyjaśnili: „Przybyliśmy do was i do waszego narodu ze szczególnym przesłaniem. Jesteśmy tu, by powiedzieć wam o waszych przodkach oraz o przywróconej Ewangelii Jezusa Chrystusa. […] Mamy księgę, która […] opowiada o wspaniałym proroku, który wraz z rodziną i innymi ludźmi opuścił Jerozolimę ok. 600 lat przed Chrystusem i który przybył do […] tej wspaniałej ziemi Ameryki, znanej jako ‘ziemia obiecana, która jest wybrana ponad wszystkie inne ziemie’. Księga Mormona mówi też o przybyciu Jezusa Chrystusa na ten kontynent i o tym, jak zorganizował On Swój Kościół i wybrał Swoich dwunastu uczniów”.
Prezydent Camacho, który wyraził szacunek i podziw dla Świętych w Dniach Ostatnich mieszkających w jego kraju, bardzo zainteresował się Księgą Mormona i zapytał: „Czy byłaby taka możliwość, abym mógł zdobyć egzemplarz Księgi Mormona? Nigdy wcześniej o niej nie słyszałem”. Wówczas Prezydent Smith podarował mu oprawiony w skórę egzemplarz tej księgi wraz ze szczególnie interesującymi fragmentami wypisanymi na jej początku. Prezydent Camacho powiedział: „Przeczytam całą tę księgę, ponieważ jest ona wielce interesująca dla mnie i dla mojego narodu”43.
Obchody stulecia przybycia pionierów
Jedno z najważniejszych wydarzeń w sześcioletniej prezydenturze George’a Alberta Smitha miało miejsce w 1947 roku, kiedy Kościół obchodził setną rocznicę przybycia pionierów do Doliny Jeziora Słonego. Prezydent Smith nadzorował uroczystość, która przykuła uwagę całego kraju, a jej punktem kulminacyjnym było poświęcenie pomnika This Is the Place (To jest to miejsce) w Salt Lake City, znajdującego się w pobliżu miejsca, w którym pionierzy weszli do doliny. Od 1930 roku Prezydent Smith był zaangażowany w plany wzniesienia pomnika, który uczciłby osiągnięcia i wiarę pionierów. Jednakże chciał, aby pomnik ten upamiętniał też pierwszych badaczy, misjonarzy innych wyznań oraz ważnych przywódców Indian amerykańskich owych czasów.
Podczas poświęcenia pomnika This Is the Place (To jest to miejsce) George Q. Morris, który był wówczas prezydentem Misji Wschodnich Stanów, zauważył ducha dobrej woli, którego przypisał wysiłkom Prezydenta Smitha: „Wkład Prezydenta Smitha na rzecz braterstwa i tolerancji widoczny był podczas uroczystości poświęcenia. […] Sam pomnik przedstawiał w rzeźbie — na tyle, na ile było to możliwe — indywidualny portret ludzi, którzy odcisnęli swe piętno w historii śródgórskiego zachodu przed przybyciem mormońskich pionierów, bez względu na ich rasę czy religię. Kiedy przygotowywano program uroczystości poświęcającej, pragnieniem Prezydenta Smitha było to, aby oprócz przedstawicieli stanu, hrabstwa i miasta obecni byli reprezentanci wszystkich głównych grup religijnych. Czołowymi mówcami był ksiądz katolicki, biskup protestancki, żydowski rabin oraz przedstawiciele Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Po programie, pewien gość ze wschodu zauważył: „Dziś doświadczyłem ponownych duchowych narodzin. To, czego byłem świadkiem, nie mogłoby mieć miejsca nigdzie indziej na świecie. Duch tolerancji, którego można było dziś poczuć, był wspaniały’”44.
Choć 18-metrowy pomnik wywarł wrażenie, Prezydent Smith nauczał, że najlepszym sposobem na uhonorowanie pionierów jest naśladowanie ich przykładu wiary i oddania. Podczas modlitwy poświęcającej pomnik powiedział: „Nasz Ojcze, któryś jest w niebie, […] stoimy dzisiejszego ranka przed Twym obliczem w ciszy pobliskich wzgórz i spoglądamy na ten wspaniały pomnik, który wzniesiono dla uczczenia Twych synów i córek oraz ich oddania. […] Modlimy się, abyśmy zostali pobłogosławieni tym samym duchem, którym charakteryzowali się ci wierni ludzie, którzy wierzyli w Ciebie i Twego Umiłowanego Syna i którzy przybyli do tej doliny, ponieważ pragnęli żyć tutaj i oddawać Ci cześć. Modlimy się, aby duch czci i wdzięczności mógł nadal panować w naszych sercach”45.
Refleksje nad życiem w wieku 80 lat
Pomimo podeszłego wieku Prezydent Smith przez większą część swojej prezydentury był w stanie wypełniać swoje obowiązki, nie cierpiąc z powodu fizycznych dolegliwości, które ograniczały go w przeszłości. W artykule opublikowanym w kwietniu 1950 roku, w okolicy jego 80 urodzin, Prezydent Smith spojrzał wstecz na swoje życie i zauważył, w jaki sposób Bóg go wzmocnił i pobłogosławił:
„Przez te osiemdziesiąt lat przebyłem ponad półtora miliona kilometrów po świecie, zajmując się sprawami ewangelii Jezusa Chrystusa. Byłem w miejscach o różnym klimacie, w wielu krajach i pośród wielu narodów, i od czasów mojego dzieciństwa ludzie byli dla mnie mili i pomocni — tak członkowie, jak i osoby spoza Kościoła. Gdziekolwiek się udawałem, spotykałem szlachetnych mężczyzn i kobiety. […]
[…] Kiedy myślę o tym słabym, wątłym człowieku, jakim jestem, który został powołany, aby być przywódcą tego wspaniałego Kościoła, zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo potrzebuję pomocy. Wyrażam wdzięczność za pomoc mojego Ojca w niebie, za wsparcie i towarzystwo w moim życiu wielu najlepszych mężczyzn i kobiet, jakich można spotkać na świecie, zarówno w ojczyźnie, jak i za granicą”.
Następnie wyraził miłość do ludzi, z którymi służył przez bardzo wiele lat:
„Z pewnością jest to błogosławieństwo współpracować z takimi ludźmi i chciałbym skorzystać z okazji, by z głębi serca podziękować wam wszystkim za dobroć, którą mi okazujecie, a także chciałbym powiedzieć wam wszystkim: Nie jesteście w stanie pojąć, jak bardzo was kocham. Brak mi słów, aby to wyrazić. I chcę mieć to uczucie względem każdego syna i każdej córki mojego Ojca Niebieskiego.
W porównaniu ze średnią wieku istot ludzkich, żyję długo i wiodę szczęśliwe życie. Nie minie wiele lat, kiedy naturalną koleją rzeczy zostanę wezwany na drugą stronę. Z niecierpliwością i przyjemnością oczekuję tej chwili. Po osiemdziesięciu latach przeżytych w doczesności, po podróżach do wielu części świata, po spotkaniu wielu wspaniałych i dobrych mężczyzn i kobiet, świadczę wam, że wiem dziś lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, że Bóg żyje, że Jezus jest Chrystusem, że Józef Smith był prorokiem Żyjącego Boga i że ten Kościół został zorganizowany pod kierunkiem naszego Ojca Niebieskiego, że Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich […] działa dzięki mocy i upoważnieniu tego samego kapłaństwa, które zostało nadane przez Piotra, Jakuba i Jana Józefowi Smithowi i Oliwierowi Cowdery. Wiem to z taką pewnością, jak wiem, że żyję, i zdaję sobie sprawę z tego, że składanie wam tego świadectwa jest sprawą wielkiej wagi i że będę pociągnięty do odpowiedzialności przez mojego Ojca Niebieskiego za tę i inne rzeczy, których nauczam w Jego imię. […] Z miłością i życzliwością, które żywię do was wszystkich w mym sercu, składam to świadectwo w imię Jezusa Chrystusa, naszego Pana”46.
Rok później, w dniu swych 81 urodzin, 4 kwietnia 1951 roku, George Albert Smith odszedł spokojnie, w swoim domu. U swego boku miał syna i córki.
Proste akty pełnej miłości służby
George Albert Smith dokonał wielu rzeczy w ciągu 81 lat życia — w Kościele, w swojej społeczności i na całym świecie. Lecz ci, którzy znali go osobiście, najlepiej go zapamiętali z powodu wielu prostych, pokornych aktów dobroci i miłości. Prezydent David O. McKay, który poprowadził uroczystość pogrzebową Prezydenta Smitha, powiedział o nim: „Zaprawdę, był szlachetną duszą; był najszczęśliwszy, kiedy mógł dawać szczęście innym”47.
Starszy John A. Widtsoe, członek Kworum Dwunastu Apostołów, przytoczył doświadczenie, kiedy to próbował rozwiązać pewną doniosłą, trudną kwestię:
„Siedziałem w moim biurze, zmęczony po całym dniu pracy. […] Byłem bardzo znużony. Dokładnie w tej chwili rozległo się pukanie do drzwi i wszedł George Albert Smith. Powiedział: ‘Właśnie szedłem do domu po skończonej pracy. Pomyślałem o tobie i problemach, które masz rozwiązać. Przyszedłem, aby cię pocieszyć i pobłogosławić’.
Taki był George Albert Smith. […] Nigdy tego nie zapomnę. Porozmawialiśmy przez chwilę, rozstaliśmy się, on poszedł do domu. W moim sercu pojawiła się otucha. Nie byłem już znużony.
Widzicie, miłość […] to nie tylko słowa lub wewnętrzne uczucie. Aby miłość miała wartość, musi zamienić się w czyny. Prezydent Smith właśnie wtedy to zrobił. Poświęcił mi swój czas, swoje siły”48.
Starszy Matthew Cowley, który także był członkiem Kworum Dwunastu i bliskim przyjacielem Prezydenta Smitha, złożył mu hołd podczas uroczystości pogrzebowej w następujący sposób:
„Każdy cierpiący, każdy, kto zmagał się z chorobą lub innymi przeciwnościami, przebywając w obecności tego syna Boga, czerpał z jego cnoty i siły. Być w jego obecności oznaczało uzdrowienie — jeśli nie fizyczne, to na pewno duchowe. […]
[…] Bóg przyciąga pobożnych i jestem pewien, że najkrótsza podróż, w jaką ten mąż Boży kiedykolwiek się udał podczas wszystkich swoich wypraw, to ta, w którą właśnie wyruszył. Bóg jest miłością. George Albert Smith jest miłością. Jest pobożny. Bóg zabrał go do siebie.
[…] Nie potrafimy uczcić takiego życia słowami. Nie są one adekwatne. Jest tylko jeden sposób na uhonorowanie jego cnoty, słodyczy jego charakteru, wspaniałego wymiaru jego miłości — są to nasze uczynki. […]
Wszyscy bądźmy osobami, które nieco łatwiej wybaczają, które są nieco bardziej delikatne w kontaktach z innymi, nieco bardziej uprzejme wobec innych, nieco bardziej wspaniałomyślne wobec uczuć innych ludzi”49.
Na nagrobku George’a Alberta Smitha widnieje następująca inskrypcja, która jest stosownym podsumowaniem jego wypełnionego służbą w duchu miłości życia:
„Zrozumiał i szerzył nauki Chrystusa. Odniósł niezwykły sukces we wprowadzaniu ich w życie. Był uprzejmy, cierpliwy, mądry, tolerancyjny i wyrozumiały. Chodził, czyniąc dobrze. Kochał Utah i Amerykę, lecz nie był prowincjuszem. Wierzył bez zastrzeżeń w potrzebę i moc miłości. Dla swego Kościoła i swej rodziny miał bezgraniczną miłość i służył im z oddaniem. Mimo to jego miłość była nieograniczona — obejmowała wszystkich ludzi, bez względu na rasę, wiarę czy status. Do nich i o nich często mówił: ‘Wszyscy jesteśmy dziećmi naszego Ojca’”.