2010–2019
Jesteśmy jednością
Kwiecień 2013


15:42

Jesteśmy jednością

Modlę się, abyśmy, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy i jakie są nasze obowiązki w kapłaństwie Boga, byli zjednoczeni w dziele niesienia ewangelii całemu światu.

Na początku tej ostatniej z dyspensacji Pan jasno powiedział, że mamy nieść ewangelię na cały świat. To, co powiedział garstce posiadaczy kapłaństwa w 1831 roku, teraz mówi do wielu. Niezależnie od naszego wieku, umiejętności, powołania w Kościele czy miejsca, w którym żyjemy, jednako jesteśmy powołani do pracy, by pomagać Mu w zbiorach dusz, aż do chwili, gdy ponownie przyjdzie na ziemię. Do pierwszych robotników w winnicy powiedział:

„I znowu powiadam wam, że daję wam przykazanie, że każdy, tak starszy, kapłan, nauczyciel czy członek, ma zająć się z całej mocy, pracą swoich rąk, aby przygotować i osiągnąć rzeczy, które nakazałem.

A wasze nauki niechaj będą głosem ostrzeżenia, każdy niech głosi swemu sąsiadowi, w łagodności i potulności.

I wyjdźcie spomiędzy niegodziwych. Wybawcie się. Bądźcie czyści wy, co nosicie naczynia Pańskie”1.

Zatem, wy, członkowie Kapłaństwa Aarona, widzicie, że przykazanie Pana dotyczy również was. Ponieważ wiecie, że Pan zawsze przygotowuje drogę, by umożliwić wypełnienie Swoich przykazań, możecie się spodziewać, że uczyni to również dla każdego z was.

Pozwólcie, że opowiem wam, co uczynił On dla pewnego chłopca, który piastuje teraz urząd kapłana w Kapłaństwie Aarona. Ma 16 lat. Mieszka w kraju, do którego pierwsi misjonarze zawitali zaledwie rok temu. Wysłano ich do dwóch miast, ale nie do miasta, w którym mieszka nasz bohater.

Kiedy był bardzo mały, rodzice przywieźli go do Utah, dla jego bezpieczeństwa. Misjonarze nauczali i ochrzcili tę rodzinę. On sam nie został ochrzczony w Kościele, bo nie miał jeszcze ośmiu lat.

Kiedy jego rodzice zginęli w wypadku, babcia zabrała go z powrotem do domu, do rodzinnego miasta po drugiej stronie oceanu.

Rok temu, w marcu, szedł ulicą, kiedy poczuł, że powinien porozmawiać z zupełnie obcą kobietą. Odezwał się do niej po angielsku, na tyle, na ile pamiętał ten język. Była to pielęgniarka, którą prezydent misji wysłał do tego miasta, aby poszukała mieszkania i punktu opieki medycznej dla misjonarzy, którzy mieli tam wkrótce przyjechać. W miarę jak rozmawiali, chłopiec i pielęgniarka zaprzyjaźnili się ze sobą. Kiedy wróciła do siedziby misji, opowiedziała o chłopcu misjonarzom.

Pierwsi starsi przyjechali do miasta we wrześniu 2012 roku. Ten osierocony chłopiec był pierwszą osobą, jaką ochrzcili w Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W marcu tego roku minęły cztery miesiące od jego chrztu. Został ustanowiony na urząd kapłana w Kapłaństwie Aarona, aby mógł ochrzcić drugą osobę nawróconą do Kościoła. Jest pierwszym kapłanem, który niczym pionier ma gromadzić pozostałe dzieci Ojca Niebieskiego, by ustanowić Kościół w mieście, które liczy około 130 000 mieszkańców.

W Niedzielę Wielkanocną, 31 marca 2013 roku, liczba członków Kościoła wzrosła w tym mieście do ogromnej liczby sześciu osób. Chłopiec był jedynym miejscowym członkiem obecnym na tym spotkaniu niedzielnym. Dzień wcześniej zranił się w kolano, ale był zdeterminowany, by w nim uczestniczyć. Modlił się, żeby mógł pójść do kościoła. I tak się stało. Dzielił się sakramentem z czterema młodymi misjonarzami i starszą parą misjonarską — czyli z całą kongregacją.

Ta historia nie wydaje się szczególnie wyjątkowa, jeśli nie dostrzeże się w niej ręki Boga i wzorca budowy Jego królestwa. Wielokrotnie byłem tego świadkiem.

Jako młody człowiek widziałem coś takiego w Nowym Meksyku. Od pokoleń prorocy mówią nam, że mamy pomagać misjonarzom w odnajdowaniu i nauczaniu tych, którzy mają szczere serca, i kochać tych, którzy przychodzą do królestwa.

Na własne oczy widziałem, czego mogą dokonać wierni przywódcy kapłańscy i członkowie. W 1955 roku zostałem oficerem w Siłach Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Mój miejscowy biskup udzielił mi błogosławieństwa tuż przed moim wyjazdem do pierwszej bazy, która była w Albuquerque, w stanie Nowy Meksyk.

W błogosławieństwie powiedział, że czas mojej służby w lotnictwie będzie czasem służby misjonarskiej. W moją pierwszą niedzielę poszedłem do kościoła w Pierwszej Gminie w Albuquerque. Podszedł tam do mnie pewien mężczyzna, przedstawił się jako prezydent dystryktu i powiedział, że chce mnie powołać na misjonarza dystryktu.

Odpowiedziałem, że będę tam tylko na czas szkolenia, przez kilka tygodni, a potem zostanę przeniesiony w jakieś inne miejsce na świecie. Powiedział: „To się jeszcze okaże, a na razie powołamy cię do służby”. W połowie szkolenia, jakby się mogło zdawać przez przypadek, zostałem wybrany spośród setek szkolących się żołnierzy, by zająć w sztabie głównym miejsce oficera, który niespodziewanie zmarł.

Tak więc przez dwa lata, które tam spędziłem, pracowałem w swoim powołaniu. Przez większość wieczorów i w każdy weekend nauczałem ewangelii Jezusa Chrystusa ludzi, których przyprowadzali do nas członkowie.

Moi towarzysze i ja wykonywaliśmy średnio 40 godzin służby misjonarskiej w miesiącu bez potrzeby stukania do niczyich drzwi. Członkowie tak zapełniali nasz kalendarz, że często nauczaliśmy dwie rodziny jednego dnia. Na własne oczy przekonałem się, jaką moc i błogosławieństwo niosły ze sobą wielokrotnie powtarzane wezwania proroków, by każdy członek był misjonarzem.

W ostatnią niedzielę przed moim wyjazdem z Albuquerque powstał tam pierwszy palik. Teraz jest tam święta świątynia, dom Pana — w mieście, w którym kiedyś spotykaliśmy się w jedynej tam kaplicy ze świętymi, którzy przyprowadzali do nas przyjaciół, żebyśmy ich nauczali i żeby mogli poczuć świadectwo Ducha. Przyjaciele ci czuli, że w prawdziwym Kościele Pana odnaleźli dom, który wita ich z otwartymi ramionami.

Potem widziałem coś takiego w Nowej Anglii, gdzie chodziłem do szkoły. Zostałem powołany na doradcę wspaniałego prezydenta dystryktu, który z mężczyzny niezainteresowanego Kościołem stał się mężem o wielkiej duchowej mocy. Jego nauczyciel domowy kochał go na tyle, by zignorować jego palenie i dostrzec w nim to, co widział w nim Bóg. Razem z prezydentem dystryktu jeździliśmy po wzgórzach i wybrzeżach do maleńkich gmin rozsianych po stanach Massachusetts i Rhode Island, by budować i błogosławić królestwo Boga.

W ciągu lat służby u boku tego wspaniałego przywódcy obserwowaliśmy, jak ludzie przywodzili swoich przyjaciół do Kościoła swoim przykładem i dzięki zachęcaniu ich, by wysłuchali misjonarzy. Mi osobiście wydawało się, ze rozwój tych gmin jest powolny i chwiejny. Jednak pięć lat później, w niedzielę mego wyjazdu, dwóch Apostołów przybyło, aby zmienić nasz dystrykt w palik, a działo się w to w kaplicy Longfellow Park w Cambridge.

Wiele lat później powróciłem w to miejsce, by poprowadzić konferencję palika. Prezydent palika pokazał mi wtedy pewne skaliste wzgórze w Belmont. Powiedział, że byłoby to doskonałe miejsce na świątynię Boga. I teraz stoi tam świątynia. Kiedy na nią spoglądam, wspominam pokornych członków, z którymi siedziałem na spotkaniach w maleńkich gminach, zaproszonych przez nich sąsiadów i misjonarzy, którzy ich nauczali.

Na dzisiejszym spotkaniu jest obecny nowy diakon. Byłem z nim w tę samą Wielkanocną Niedzielę, kiedy to kapłan, o którym mówiłem wcześniej, był jedynym członkiem na swoich spotkaniach. Diakon rozpromienił się, kiedy ojciec powiedział mu, że będzie razem z nim na dzisiejszym spotkaniu kapłańskim. Ów ojciec był wielkim misjonarzem w tej samej misji, w której z kolei jego ojciec był wcześniej prezydentem. Widziałem Podręcznik misjonarski z 1937 roku, który należał do jego pradziadka. Korzenie jego dziedzictwa w przyprowadzaniu ludzi do Kościoła sięgają głęboko.

Rozmawiałem więc z biskupem tego diakona, by dowiedzieć się, jakich doświadczeń chłopiec może się spodziewać, wypełniając pracę kapłańską i gromadząc dusze Pańskie. Biskup z entuzjazmem opisał, jak przywódca misyjny w okręgu śledzi postępy osób zainteresowanych. Swoje informacje otrzymuje podczas regularnych spotkań z misjonarzami.

Biskup i rada okręgu omawiają sprawy wszystkich poszczególnych osób. Decydują, co mogą uczynić, by każda z nich oraz jej rodzina mogła jeszcze przed chrztem nawiązać przyjaźnie, by zaangażować ją w różne zajęcia i otoczyć troską tych, którzy mają zostać ochrzczeni. Powiedział, ze niekiedy misjonarze mają tyle spotkań, że na nauczanie zabierają posiadaczy Kapłaństwa Aarona.

Plan misyjny okręgu zawiera cele dla członków kworów, by zachęcali swoich znajomych do spotkań z misjonarzami. Nawet prezydium kworum diakonów jest zachęcane, by wyznaczyć sobie cele i poczynić plany, aby pomóc członkom kworum przyprowadzić ich znajomych do królestwa Boga.

Może się wam wydawać, że diakon w silnym okręgu i kapłan — nowo nawrócony — w maleńkiej grupie członków nie mają wiele wspólnego ze sobą ani z wami. Możecie też nie widzieć wielu podobieństw między własnymi doświadczeniami związanymi z budowaniem Kościoła i cudami, które widziałem w Nowym Meksyku i Nowej Anglii.

Jest jednak pewna rzecz, która sprawia, że jesteśmy jednością w wypełnianiu obowiązków kapłańskich. Uświęcamy się i wypełniamy swoje osobiste obowiązki, by wypełnić przykazanie i nieść ewangelię wszystkim dzieciom naszego Ojca w Niebie.

Wszyscy mamy podobne doświadczenia w sposobie, w jaki Pan buduje Swe królestwo na ziemi. W Jego Kościele, przy wszystkich wspaniałych narzędziach i organizacji, jakie otrzymaliśmy, istnieje podstawowa prawda — nauka proroków mówiąca o tym, jak mamy wypełniać nasze kapłańskie wezwanie do służby misjonarskiej.

Podczas konferencji generalnej w kwietniu 1959 roku Prezydent David O. McKay nauczał zasady, której od tamtej pory nauczają prorocy, również Prezydent Thomas S. Monson. Prezydent McKay powiedział w swoim ostatnim przemówieniu, że w 1923 roku w Misji Brytyjskiej rozesłano członkom pewne wytyczne. Powiedziano im, że mają nie wydawać pieniędzy na reklamy, by walczyć z negatywnymi opiniami ludzi na temat Kościoła. Prezydent McKay powiedział, co zdecydowano: „Nakładamy na wszystkich członków Kościoła zobowiązanie, by w nadchodzącym roku 1923 każdy z nich był misjonarzem. Każdy członek misjonarzem! Możecie przyprowadzić do Kościoła swoją matkę lub ojca, może to być wasz kolega z pracy. Ktoś ma usłyszeć za waszym pośrednictwem dobrą nowinę prawdy”.

Prezydent McKay mówił dalej: „Takie jest dzisiejsze przesłanie. Wszyscy członkowie — całe półtora miliona — misjonarzami!2

Kiedy w 2002 roku ogłoszono, że odpowiedzialność za pracę misjonarską przejdzie na biskupów, byłem zdumiony. Byłem biskupem. Wydawało mi się, że udźwignięcie odpowiedzialności za służenie członkom i kierowanie organizacjami w okręgu już wymagało od biskupów użycia całej ich siły.

Pewien znajomy biskup postrzegał to nie jako dodatkowy obowiązek, ale jako okazję, by połączyć okręg w służbie jednej wielkiej sprawie, gdzie każdy z członków stawał się misjonarzem. Powołał przywódcę misyjnego w okręgu. Sam w każdą sobotę spotykał się z misjonarzami, aby dowiadywać się o ich pracy, dodawać im otuchy i dowiadywać o postępach ich zainteresowanych. Rada okręgu znalazła sposoby, aby organizacje i kwora mogły wykorzystywać projekty służby jako przygotowanie misjonarskie. Zaś jako sędzia w Izraelu, pomagał młodym ludziom czuć błogosławieństwa Zadośćuczynienia, by zachowali czystość.

Zapytałem go niedawno, jak wyjaśni wzrost liczby chrztów osób nawróconych w swoim okręgu i zwiększenie liczby młodych ludzi gotowych i chętnych, by ponieść ewangelię Jezusa Chrystusa w świat. Powiedział, że jego zdaniem nie było to wynikiem wypełniania przez kogoś obowiązków, lecz że to szczęście przyniósł im fakt, iż stali się jednością w gorliwych staraniach, by przyprowadzać ludzi do wspólnoty świętych.

Dla niektórych było to coś więcej. Jak synowie Mosjasza odczuli we własnym życiu skutki grzechu i cud uzdrowienia przez Zadośćuczynienie w Kościele Boga. Z miłości i wdzięczności za dar, jaki otrzymali od Zbawiciela, chcieli pomagać wszystkim uwolnić się od smutku grzechu, odczuć radość przebaczenia i zgromadzić ich w schronieniu, jakie daje królestwo Boga.

Do służby bliźnim zjednoczyła ich miłość, jaką darzyli Boga oraz swoich przyjaciół i sąsiadów. Pragnęli ponieść ewangelię wszystkim w swojej części świata. Przygotowywali też swe dzieci, żeby były godne, aby Pan powołał je, by nauczały, dawały świadectwo i służyły w innych zakątkach Jego winnicy.

Czy to w dużym okręgu, gdzie swoje obowiązki w dzieleniu się ewangelią i budowaniu królestwa będzie wypełniał nowy diakon, czy też w odległej maleńkiej grupie, gdzie służy nowy kapłan, będzie im przyświecał jeden cel. Diakon natchniony miłością Bożą wyciągnie rękę do przyjaciela, który jeszcze nie jest członkiem Kościoła. Zaprosi kolegę na jakieś spotkanie lub zajęcia w Kościele, a potem zachęci jego i jego rodzinę, aby wysłuchali nauk misjonarzy. Dla osób ochrzczonych będzie przyjacielem, którego tak będą potrzebowali.

Kapłan zaprosi innych, by przyłączyli się wraz z nim do malutkiej grupy świętych, gdzie poczuł miłość Boga i błogosławiony spokój Zadośćuczynienia.

Jeśli pozostanie wierny w swoich obowiązkach kapłańskich, zobaczy, jak grupa ta staje się gminą, a potem w jego mieście powstaje palik Syjonu. Będzie tam okręg z troskliwym biskupem. Być może któryś z jego synów lub wnuków zabierze sługę Boga na pobliskie wzgórze i powie: „To byłoby doskonałe miejsce na świątynię”.

Modlę się, abyśmy, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy i jakie są nasze obowiązki w kapłaństwie Boga, byli zjednoczeni w dziele niesienia ewangelii całemu światu i abyśmy zachęcali ludzi, których kochamy, aby oczyścili się z grzechu i byli wraz z nami szczęśliwi w królestwie Boga. W imię Pana Jezusa Chrystusa, do którego należy ten Kościół, amen.