Język miłości
Każde dziecko potrzebuje regularnego potwierdzania: „Znam cię. Jesteś wartościową osobą. Masz potencjał. Jesteś dobry”.
Kiedy byłam młodą matką wraz z mężem zdecydowaliśmy wziąć piątkę naszych dzieci, które miały wówczas poniżej ośmiu lat i zamieszkać w Ameryce Południowej. Chociaż żadne z nas nie znało tamtejszego języka, moja sześcioletnia córka miała największe problemy z nauczeniem się go. Zdecydowaliśmy, że będzie chodzić do przedszkola z czterolatkami, mimo że powinna była rozpocząć pierwszą klasę. Mieliśmy nadzieję, że kontakty z młodszymi dziećmi będą dla niej mniej stresujące i mogą ułatwić jej porozumiewanie się po portugalsku.
Rzeczywistość dla mojej córki była taka: ona była tak obca dla pozostałych dzieci, jak one były obce dla niej. Każdy dzień był walką i każdego ranka, odprowadzając ją do przedszkola, cierpiałam wraz z nią, a potem przygnębiona czekałam na jej powrót pod koniec dnia.
Pewnego razu kilkoro dzieci było wobec niej szczególnie niegrzeczne. Niektóre nawet rzucały w nią kamieniami i znęcały się nad nią, śmiejąc się z niej w nieładny sposób podczas przerw. Była przestraszona, dotknięta i zdecydowała, że nie wróci do klasy. Kiedy siedziała samotnie na pustym placu zabaw, przypomniała sobie, że uczyliśmy ją na temat samotności. Przypomniała sobie, że Ojciec Niebieski zawsze jest blisko swoich dzieci i że może porozmawiać z Nim bez względu na czas — nie tylko przed zaśnięciem. On zrozumie język jej serca. W zakamarku placu zabaw skłoniła głowę i pomodliła się. Nie wiedziała, o co się modlić, więc poprosiła, aby jej tata i mama mogli być z nią, aby ją chronić. Kiedy wracała do klasy, przyszła jej na myśl pieśń Organizacji Dzieci.
Często przechadzam się po łące zielonej,
I zbieram niebieskich kwiatów naręcze.
Zrywam piękne kwiecie z łąki pachnącej.
Mamusiu, widzę Cię, gdy na nie patrzę.
(„I Often Go Walking”, Children’s Songbook, 202)
Kiedy otworzyła oczy, zauważyła jeden kwiatuszek wyrastający spomiędzy pęknięć bruku. Zerwała go i włożyła do kieszeni. Problemy z innymi dziećmi nie zniknęły, ale wróciła do przedszkola z uczuciem, że jej rodzice są razem z nią.
Każdy z nas, podobnie jak moja sześcioletnia córka, miał uczucie zagubienia czy alienacji na obcej ziemi. Być może inny kraj uczył was języka algebry czy chemii. Być może myśleliście, że przybyliście na obce wybrzeże, kiedy przystępowaliście do Kościoła, nawet jeśli przystąpiliście do niego w swoim ojczystym kraju. Postawcie się w sytuacji osoby nowo nawróconej. Takie słowa jak powołanie, Przewodnicząca Rada Biskupia, a nawet Władze Naczelne musiały być na nowo zinterpretowane.
A co z naszymi misjonarzami, którzy rozumieją i reagują na podszepty Ducha Świętego, mówiące, że ten Kościół jest prawdziwy, ale wówczas stawiają czoło wyzwaniu równoczesnego uczenia się zarówno ewangelii, jak i obcego języka? Jestem zadziwiona myśląc o ich odwadze.
Nasze życie wypełnione jest wieloma przykładami frustracji związanych z nauką obcego języka. Niemniej jednak istnieje jeden język, który jest uniwersalny. Słowa: „Mamusiu, widzę Cię, gdy na nie patrzę” przemówiły do serca małej dziewczynki. Słowa pieśni z Organizacji Dzieci i kwiatuszek były znajomym językiem odpowiedzi na modlitwę.
Nauczając przez jakiś czas w świątyni w miejscu zwanym Obfitość Jezus dostrzegł, że ludzie nie rozumieją wszystkich słów, które do nich skierował. Poprosił, aby poszli do domów, rozważyli te słowa, modlili się ze swoimi rodzinami i przygotowali się na Jego przyjście następnego dnia.
Lecz kiedy „ponownie rozejrzał się po rzeszy i widział, że mieli łzy w oczach i patrzyli na Niego uparcie, jak gdyby prosząc, by pozostał z nimi trochę dłużej, […]
Brał ich dzieci, każde z osobna, błogosławił […]
I powiedział do nich: Spójrzcie na swoje dzieci!
I gdy spojrzeli na nie […], ujrzeli niebiosa otwarte i aniołów zstępujących z nieba niczym w ogniu. I zstąpiwszy otoczyli te dzieci […] a aniołowie nauczali je” (3 Nefi 17:5, 21, 23–24).
„Otoczyć” ogniem naszego świadectwa — to język, jakiego my wszyscy musimy się nauczyć, by mówić nim i rozumieć go.
Pierwszą lekcją, jakiej naucza się każde dziecko na świecie uczęszczające na zajęcia Organizacji Dzieci, jest lekcja „Jestem dzieckiem Boga”. Nawet półtoraroczne dzieci mogą wskazywać na siebie, wykonując zabawy z użyciem paluszków:
Ojciec Niebieski zna mnie,
co lubię robić, wie.
Wie, gdzie mieszkam i jak nazywam się.
Że kocha mnie, ja także wiem.
(„Heavenly Father Knows Me”, w: Organizacja Dzieci 1: Jestem dzieckiem Boga, [1994], 2).
Gdy wiele lat temu uczyłam w szóstej klasie, pewnego razu przyszedł do mojej klasy czternastoletni chłopiec ubrany w sposób pozwalający sądzić, że należy do młodzieżowego gangu. Od reszty moich trzydziestu uczniów wyglądał na starszego o cztery lata, mimo że był starszy tylko o dwa. Szybko dostrzegłam, że Brian nie czyta, nie chodzi regularnie do szkoły i że mieszkał z różnymi opiekunami w wielu miastach.
Nadchodził czas przygotowania sprawozdań oceniających uczniów. Przyszłam do szkoły pewnego dnia, gdy miałam wolne, aby dokończyć ocenianie pracy dzieci i wypełnić informacje w kartach uczniów. Kiedy weszłam do klasy, by wziąć sprawozdania, zobaczyłam, że Brian doprowadza klasę do stanu wrzenia. Zaproponowałam wdzięcznemu nauczycielowi prowadzącemu lekcję, że zabiorę Briana. Niosąc książeczki z obrazkami dla pierwszoklasistów, skierowaliśmy się do biblioteki, rozmawiając trochę po drodze o futbolu.
Usiedliśmy przy stole, gdzie wypełniałam karty ucznia. Zapytałam go, czy kiedykolwiek dostał taką kartę.
Potrząsnął głową i powiedział, że nie. Zapytałam, czy spodobałaby mu się taka karta.
Spojrzał mi w oczy i powiedział: „Tylko wtedy, gdyby było tam napisane, że jestem dobrym chłopcem”.
Wypisałam dla niego odrębną kartę, podkreślając jego mocne strony. Zapisałam jego pełne imię i nazwisko oraz zdolności włączania innych do zabawy i rozśmieszania ludzi. Specjalnie wspomniałam o jego miłości do sportu. Nie była to tradycyjna karta ucznia, ale wydawało się, że sprawiła mu przyjemność. Niedługo po tym Brian zniknął ze szkoły i kiedy ostatni raz o nim słyszałam, mieszkał w innym stanie. Miałam nadzieję, że bez względu na to gdzie jest, ma w kieszeni przygotowaną przeze mnie kartę ucznia, mówiącą, że jest dobrym chłopcem.
Pewnego dnia my wszyscy dostaniemy końcową kartę ocen. Być może będziemy ocenieni na podstawie tego, jak mówiliśmy o dobroci innych ludzi. Każde dziecko potrzebuje regularnego potwierdzania: „Znam cię. Jesteś wartościową osobą. Masz potencjał. Jesteś dobry”.
Bardzo lubię historie o dzieciach pionierów. Zawsze słyszymy o tym, jak ich rodzice wchodzili do Doliny Salt Lake. Ale mówiąc słowami pieśni Organizacji Dzieci:
Kiedykolwiek myślę o naszych pionierach,
Myślę o odważnych kobietach i mężczyznach.
I pamiętam, że dzieci też pionierami były,
Chciałbym być wśród tych, które wtedy żyły.
(„Whenever I Think about Pioneers”, Children’s Songbook, 222).
Susan Madsen opowiada historię Agnes Caldwell, idącej w prowadzonej przez Williego grupie wózków ręcznych. Zaskoczyła ich ogromna burza i cierpieli z powodu straszliwego głodu i zimna. Wozy niosące pomoc dostarczyły jedzenie i koce, ale nie było ich wystarczająco dużo, aby zabrać wszystkich ludzi. Nawet po nadejściu ratunku, większość ludzi nadal miała kłopoty z przejściem do bezpiecznej doliny tak wielu kilometrów.
Mała, dziewięcioletnia Agnes była zbyt znużona, by iść dalej. Człowiek prowadzący wóz zauważył jej determinację, kiedy próbowała nadążyć za wozem i zapytał, czy chciałaby pojechać. Przytoczę jej słowa, opisujące to, co zdarzyło się potem:
„W owej chwili wziął moją dłoń, przywiązał ją do uprzęży swoich koni zmuszając mnie do biegu na nogach, które […] nie mogły zrobić kroku. Wydawało mi się, że przebyliśmy kilka kilometrów. W tym czasie przez głowę przebiegały mi myśli, że jest to najbardziej złośliwy człowiek, jaki kiedykolwiek żył lub o jakim słyszałam. […] W chwili, kiedy osiągnęłam granice wytrzymałości, zatrzymał się [i wciągnął do wozu]. Wziął koc i owinął mnie […]; poczułam ciepło i wygodę. Tam miałam czas na zmianę zdania i tak oczywiście zrobiłam, zrozumiawszy, że zmuszając mnie do biegu przed zabraniem do wozu, uratował mnie przez zamarznięciem” (I Walked To Zion, [1994], 59).
Mężczyzna kierujący wozem zmusił dziewczynkę do biegu tak daleko i tak szybko, jak tylko była w stanie, aby przywrócić krążenie w jej zmarzniętych stopach i nogach. Uratował jej nogi, a być może i życie, pozwoliwszy, by pomogła sobie samej.
Dzisiaj nasze dzieci przebywają podróże tak okropne i trudne, jak te z czasów migracji na Zachód. Spotykają się z każdą katastrofą na swej drodze życia. Musimy wzmocnić ich barki, by mogły nieść swe brzemiona, oraz nogi, by mogły tańczyć pod rozgwieżdżonym niebem. Czasami musimy biec, by nadążyć za wiarą naszych dzieci.
Innym razem, w 3 księdze Nefiego, kiedy Chrystus błogosławił swoich uczniów, „uśmiech rozjaśnił Mu twarz, a światło z Jego oblicza zajaśniało na nich” (3 Nefi 19:25).
Uśmiech rozjaśniający twarz mówi, że jesteście dobrymi ludźmi. Dzieci starają się być jak Jezus. Chcą być podobne do tego, który się uśmiecha. Chcą być z kimś, kto odpowiada im z radością.
Prezydent Hinckey powiedział: „Dzieci potrzebują światła słonecznego. Potrzebują szczęścia. Potrzebują miłości i wychowania” („Save the Children”, Ensign, list. 1994, 54).
To powinien być język, jakim uczymy ewangelii nasze dzieci. Bez względu na to, jaki jest wasz język ojczysty, nauczcie się uczyć i mówić językiem modlitwy płynącej z głębi serca i radosnego świadectwa, tak aby aniołowie, niebiescy i ziemscy, mogli otoczyć nas i służyć nam. Po-trzebujemy mentorów ewangelii, którzy przemawiają językiem pochwały i przyjaźni. Powinniśmy regularnie dawać duchowe karty ucznia, aby potwierdzić naszą dobroć w oczach każdej osoby. Błogosławieństwem jest pozwolenie dzieciom, aby biegły tak szybko, jak potrafią, aby budowały siłę własnych świadectw, a my powinniśmy uśmiechać się do nich i otulać kocem naszego uczucia w uniwersalnym języku miłości podczas tej wspaniałej podróży.
Dziękuję za to wspaniałe błogosławieństwo, aby „[spojrzeć] na swoje dzieci”. „I pamiętam, że dzieci też pionierami były”, w imię Jezusa Chrystusa, amen.